Pchli targ startuje punktualnie o 10:00, lecz pierwsi wystawcy pojawiają się na placu Waleriana Pawłowskiego nawet kilka godzin wcześniej. – Jak się chce zająć dobre miejsce, to nie ma wyjścia – uśmiecha się jeden ze stałych bywalców.
– Pół tysiąca wystawców już teraz zawsze przekraczamy. Przestałem liczyć dokładnie – mówi Paweł Wierzchowiec, który razem ze swoją żoną Poliną działa aktywnie w Radzie Osiedla Pogodno. To oni postanowili 11 lat temu zrobić tu mały, lokalny pchli targ. Dziś to największe tego typu wydarzenie w mieście.
Miłość do śmieci i ułańskie opowieści
Andrzej Wińcza podchodzi do stoiska z ręcznie robioną biżuterią. Natychmiast zwraca uwagę na kolczyki w kształcie czarnych kotów. – To dla córki, bo jest lekarzem weterynarii i specjalizuje się w leczeniu kotów – tłumaczy. Na pchlim targu stara się być zawsze, bo kolekcjonuje militaria i prowadzi muzeum kawaleryjskie w Klubie 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej przy ul. Wawrzyniaka. – Od razu zapraszam! Przyjść może każdy – mówi. Między sprzedawczynią biżuterii a panem Andrzejem od razu wywiązuje się rozmowa.
– Mam spory zbiór starych siodeł wojskowych, białej broni, odznaczeń, mundurów, jeżdżę po giełdach, pchlich targach i szukam rzeczy do kolekcji – mówi. Jednocześnie zdradza, że kończył karierę jako dowódca policji konnej w Szczecinie, jest teraz w Federacji Kawalerii Ochotniczej RP i 33 razy pokonał konno trasę ze Szczecina do Poznania na Dni Ułana.
– Co kupiłem oprócz kolczyków? Dziś niewiele, bo tylko książkę z artykułem o rajdzie konnym z 1974 roku. Ale bardzo lubię tu przychodzić – dodaje.
Odwiedzający pchli targ śmieją się, że tu nie da się wpaść tylko na chwilę.
– O, cześć Agata! Po ile masz te kubeczki?
– Oooo, Asia! Dla ciebie za 20 złotych!
Chwilę potem pani Joanna pakuje duże kubki w niebieskie króliki do torby. – Nie przyszłam z nastawieniem na kupowanie, ale zawsze tak jest. A z Agatą znamy się ze śmieciarki – tłumaczy. I zaraz dodaje, że przyciąga ją tu miłość do… śmieci. – W erze konsumpcjonizmu to jest bardzo cenne, że można mieć wartościową rzecz z drugiego obiegu i nie wydać na to połowy wypłaty. Dla kogoś to śmieć, dla innej osoby superzdobycz – mówi.
Agata, od której kupiła kubki, to stała bywalczyni tego typu imprez. – Na Pogodnie jestem od początku. Sprzedaję rzeczy od rodziny, znajomych, po prostu szukam im nowego domu. Ludzie się przeprowadzają i wtedy zwykle minimalizują ilość rzeczy i tak one trafiają do mnie. To rzeczy kuchenne, buty, płyty dvd, książki – mówi.
Po drugiej stronie placu Pawłowskiego niewielki stolik, głównie z biżuterią, rozstawiła Jolanta Spychalska. Obok stolika jest też wieszak z ubraniami. Pani Jolanta była już na innych pchlich targach, na Pogodnie jest debiutantką. – Ceny są przystępne, można się targować – uśmiecha się. Kupuję u niej bransoletkę za 5 zł. – To rzeczy, które mi się znudziły. Szukam im nowego domu, wcześniej robię przegląd, patrzę co mi zalega – mówi.
Inspiracją był Berlin i giełda na Płoni
Polinę i Pawła Wierzchowców nie jest łatwo złapać na chwilę rozmowy. Każdy ich zaczepia, interweniują, jeśli ktoś zaparkuje w niewłaściwym miejscu, pomagają, ale sami też mają swoje stoisko, między innymi z książką Poliny i ciastami upieczonymi przez ich córkę.
– Kiedy się zaczęło? Najstarsi górale nie pamiętają – śmieje się Paweł.
– W 2014 roku – precyzuje Polina.
Pewne jest jedno: stworzyli wydarzenie wyjątkowe. – Byliśmy w tym pionierami, a pomysł stąd, że ja bardzo dobrze pamiętam giełdę samochodową w Płoni i kiedy została zlikwidowana, brakowało mi podobnego miejsca, gdzie ludzie po prostu wystawiali się ze swoimi rzeczami. Inspiracją były też berlińskie flohmarkty. Marzyłem, żeby stworzyć choć namiastkę tego. Dziś to już nie jest namiastka. To miał być mały, osiedlowy pchli targ. Miało być lokalnie, a zrobiło się wręcz globalnie, bo ludzie zjeżdżają z całego województwa i nie tylko – opowiada Paweł.
Idea jest prosta: przyjść i sprzedawać swoje rzeczy może każdy. Nie ma żadnych opłat, wcześniejszych zapisów. Każdy może przyjść, każdy może coś kupić. – Ale nie to jest najważniejsze. Tu można porozmawiać z drugim człowiekiem. To jest rzecz bezcenna – dodaje Paweł.
Pierwsze pchle targi miały nie więcej niż 150 wystawców. – Chyba od zeszłego roku zrobił się taki boom – mówią organizatorzy.
Uważają, że za sukcesem stoją ludzie tworzący wyjątkowy klimat, ale też samo miejsce, w którym pchli targ się odbywa. – Tu nie ma żadnych krętych alejek, wszystko widać, a jednocześnie jest tu bardzo dużo miejsca – mówią. I jeśli mogliby doradzić coś tym, którzy podobne imprezy chcą organizować, to właśnie wybór odpowiedniej lokalizacji.
Dzieci wychowane na pchlich targach
Wśród sprzedawców na pchlim targu dużo jest dzieci i nastolatków, które sprzedają swoje zabawki, książki czy ubrania. Zwracam uwagę na rodzinę, która akurat rozstawia się na trawie ze swoim kramem. – Jesteśmy tu od początku – mówi Krzysiek, który przyjechał żoną Gosią i trzema synami: Wojtkiem, Bartkiem i Piotrem. Najmłodszy z chłopców ma 6 lat, najstarszy – 13. – Mamy zdjęcie z pierwszych edycji, to Piotr jeszcze w wózku był – mówią.
Przyjeżdżają tu ze szczecińskich Zdrojów. – To najlepszy pchli targ w mieście. Inni próbują, ale tu jest niepowtarzalny klimat – dodają. Od małego uczą dzieci segregowania rzeczy i gospodarowania własnym budżetem. – Część niepotrzebnych rzeczy oddajemy do Szpargałka, a z resztą regularnie jeździmy na pchle targi. Lubimy kulturę duńską i mocno zakorzeniona tam idea dawania drugiego życia rzeczom, które nie są nam potrzebne, jest nam też bardzo bliska – mówią.
– Mam tu na przykład super zinksy, to takie figurki silikonowe, na które kiedyś był szał. Ja już ich nie zbieram – mówi Bartek. Bracia wystawiają klocki, figurki i inne zabawki. Niewykluczone, że sami też coś sobie kupią na innych stoiskach.
– Można powiedzieć, że tu już prawie jedno pokolenie się na tym pchlim targu wychowało – mówi Polina Wierzchowiec. Jej córka, 14-letnia Ula, na każde wydarzenie samodzielnie piecze ciasta. To między innymi ciasto bananowe i cynamonki, które zawsze schodzą jako pierwsze. Do słodkości można też kupić kawę i domową lemoniadę.
– To moja jedyna okazja, żebym mogła sama zarobić jakieś pieniądze. Kupuję sobie coś za to albo przeznaczam na wyjazdy – mówi Ula.
Kolekcjonerskie perełki i hulajnoga wnuka
Przy jednej z alejek zwraca uwagę piękna maszyna do szycia marki Stoewer. O maszynę oparta jest różowa hulajnoga. – Mam tu też rzeczy mojego wnuka – tłumaczy pan Marek, który śmieje się, że żona nazywa go zbieraczem. Kiedy chcemy zrobić zdjęcie maszyny, przestawia na chwilę hulajnogę. – Ta maszyna to prawdziwa perełka. Za mniej niż 1000 zł nie oddam. Nie sprzedam dziś, to następnym razem, a jak nie, to zostanie ze mną. Proszę zobaczyć, w jakim jest doskonałym stanie, wszystko jest, wszystkie elementy – pokazuje.
Opowiada, że maszyna wyjechała ze Szczecina z Niemką, pierwszą właścicielką. – Teraz znowu tu wróciła – mówi. Sprzedaje też rower Stoewera. – Wynalazłem go w centralnej Polsce. Więcej kosztowały mnie bilety na pociąg, niż dałem za ten rower – opowiada.
Pchli targ na Pogodnie uwielbia. – To już nasza tradycja. Nie ma żadnego zmartwienia, jak się nic nie sprzeda, bo sama przyjemność tu być – mówi.
Niemal po sąsiedzku spory kawałek trawnika zajmuje Maciej. – Kolekcjoner od ponad 30 lat – przedstawia się. Od razu zdradza, że ma w swojej domowej kolekcji 3,5 tysiąca komiksów, zbiera też ludziki Lego. Sprzedaje podwójne egzemplarze, ale na jego stoisku są też kryształy, książki, płyty winylowe czy modne ostatnio kasety. – Płytami winylowymi się często wymieniam z innymi kolekcjonerami. Na kryształy był boom kilka lat temu, teraz jakoś stanęły. Ostatnio jest więcej sprzedających, więc też mniejszy zarobek, ale to nie o to tu chodzi. Proszę się rozejrzeć. Są rodziny z dziećmi, ludzie w każdym wieku, tu przede wszystkim chodzi o kontakt z drugim człowiekiem – mówi.
Artystki i wyjście do ludzi
– A u naszych artystek już byłaś? – pyta mnie Polina Wierzchowiec. – Nie? No to koniecznie trzeba! To ta alejka – pokazuje.
Mówi o artystkach z grupy Bohema działającej przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku. – Mamy zespół plastyczny, malujemy, wymieniamy się doświadczeniami, jeździmy na plenery. Robimy wszystko, co robią malarze, chociaż jesteśmy amatorkami – mówi Elżbieta Andrzejczak.
Jej koleżanka, Małgorzata Steć, właśnie znalazła chętnych na jeden ze swoich obrazów. – Bardzo ładny, abstrakcyjny. To już nasz kolejny od tej pani. Ładnie nam się w domu prezentuje ten, który kupiliśmy ostatnio i dziś przyszliśmy po kolejny – mówią.
Małgorzata Steć nie kryje, że to daje ogromną satysfakcję. – To miłe, że ktoś nasze obrazy zabiera do domu. Taki pchli targ to też okazja, żeby zdobyć obrazy w bardzo dobrej cenie. Mogłabym go sprzedać trzy razy drożej, ale tu nie o to chodzi – mówi, a Elżbieta Andrzejczak dodaje: – Chodzi o spotkanie, nie o zarobek. Mamy teraz wakacje na uniwersytecie, a tu możemy przyjść, porozmawiać z ludźmi, pokazać swoje prace. Satysfakcja jest nie tylko, kiedy ktoś kupi, ale też jak się zatrzyma, zapyta, porozmawia – tłumaczy.
Patrzę na zegarek. Miałam przyjść tylko na chwilę, a jestem tu już trzy godziny. Oprócz wspomnianej bransoletki kupiłam jeszcze plecak, naszyjnik, dwie pary kolczyków i… kilogram czerwonych porzeczek. Wydałam 90 zł, choć żadnych zakupów nie planowałam.
Zwracam jeszcze uwagę na głośnego, roześmianego mężczyznę w dużą reklamówką. – Jestem Janusz! – od razu się przedstawia. – O! Niech pani zobaczy! Kupiłem wazonik, takie piękne serduszko i kosmiczne gacie – śmieje się i wyciąga z reklamówki kolejne przedmioty upolowane na pchlim targu. Wśród nich bokserki z motywem planet.
– Ja dziś wydałem 200 zł. Wszystko tu pani znajdzie! – mówi zadowolony.
Kolejny pchli targ organizowany przez Radę Osiedla Pogodno jest zaplanowany na ostatnią niedzielę sierpnia.
Komentarze