Kabarety, atmosfera namiętna i tajemnicza, popisy tańca i śpiewu - takie słowa nasuwają się, kiedy słyszymy tytuły najbardziej znanych musicali jak „Cats” lub „Chicago”. Niestety prezentacja piosenek przez grupę TIC nie wzbudziła we mnie żadnego z tych skojarzeń…
Niewiele lepsza okazała się też niestety druga część, czyli prezentacja piosenek z „Chicago”. Film obsypany Oskarami, znany był nie tylko miłośnikom musicalowych brzmień. I być może z tego powodu nawet najmniejszy błąd był zauważalny.
Całkowitą porażką okazał się taniec - przede wszystkim symultaniczny. Spośród dwóch lub trzech osób tańczących w tym samym momencie to samo, na ogół układ dobrze znała tylko…jedna, na którą pozostali nerwowo zerkali. Słabą choreografią odznaczał się najbardziej znany utwór „Cell Block Tango”, w którym zamiast sześciu więźniarek mogliśmy oglądać tylko cztery, których taniec zawierał niewiele elementów tańca towarzyskiego.
Były jednak perełki, które ratowały obydwa pokazy. Na wyróżnienie w musicalu „Cats” zasługuje doskonała charakteryzacja i kostiumy. Znakomicie oddawały kocią atmosferę ciemnych, miejskich uliczek. Drugą perełką tym razem w „Chicago” była Velma Kelly. Aktorka uratowała wiele scen dzięki swojej obecności. Jednak zdecydowanie największe wrażenie robiła Mama i utwór „When you’re good to Mama…”. Doskonała kreacja aktorska, perfekcyjny angielski i ten…śpiew - aromatyczna barwa głosu zdecydowanie odstawała od reszty zespołu.
„Jedna osoba umiała śpiewać, a druga tańczyć” - tak skomentowała spektakl moja koleżanka. Nie byłabym tak surowa. Pomimo wielu niedoskonałości (jak na przykład wypowiadany zza kulis komentarz, który usłyszała publiczność) miło było usłyszeć znane i wielkie przeboje. I choć przez moment poczuć klimat „szalonych lat 20.”…
Komentarze
0