Tak jak festiwal Woodstock znany jest z błotnych kąpieli, tak Boogie Brain – z deszczu. Tradycji musiało stać się zadość, choć wierni uczestnicy szczecińskiej imprezy wiedzą, że w porównaniu z ubiegłą jej odsłoną, w tym roku tylko lekko mży. Jednak oczywiście nie aura, jeśli chodzi o Boogie Brain jest najważniejsza, a muzyka.

Mimo że program festiwalu uległ kilku modyfikacjom, to jednak występy poszczególnych artystów następowały po sobie płynnie. O przestoju nie było mowy, bo – dzięki dwóm scenom, Laif Stage i Red Bull Tourbus – zaraz z po zakończeniu jednego koncertu można było przejść na drugi, który właśnie się zaczynał lub rozkręcał.

Kobieta - dynamit na scenie

Niekoronowaną królową pierwszego dnia Boogie Brain była Ms Dynamite. Gdy weszła na scenę, na betonowym parkiecie było niewiele osób, ponieważ większość festiwalowiczów bawiła się właśnie na Łonie i The Pimps. Rozpoczęła od swojego przeboju „Dy-na-mi-tee” i nawiązania kontaktu z publicznością. Pytała, jak po polsku brzmi zwrot „I love you” – na co otrzymała w odpowiedzi chóralne „Kocham cię”. Do końca koncertu zwracała się do tańczących w strugach deszczu ludzi, zachęcając do „zrobienia hałasu”, braw dla jej dj’a i zabawy. Wśród kawałków, które zaprezentowała znalazł się pierwszy utwór, jaki napisała, a także klubowy numer „Wile out”, zmiksowany przez dj’a Zinca. Po 5 piosenkach zapowiedziała, że to koniec jej koncertu, jednak po chwili wróciła z dubstepowymi utworami. Kilka kompozycji, jakie mogliśmy usłyszeć, czerpało też ze stylu dancehall i drum&bass. Brytyjka dała intensywny i pełen energii przegląd zjawisk muzycznych typowych dla miejskiej sceny klubowej.

Hip-hop w nowej odsłonie

Nie zawiedli kochani przez szczecińską publiczność, wspomniani już Łona i The Pimps. Pojawiły się znane i lubiane kawałki Łony, jak np. „Nie ufajcie Jarząbkowi” czy – zagrana na bis - „Konewka”, a także nowsze, jak np. „Ą ę”.

Szał pod sceną mimo deszczu, który rozpadał się na dobre wywołało Tworzywo Sztuczne, wraz z Fiszem i Emade na czele. Rozpoczęli od „Goryla” w mocnej, rockowej aranżacji. W tej stylistyce, typowej raczej dla projektu Kim Nowak, pozostali już do końca. Zupełnie inaczej zabrzmiała piosenka „Nie bo nie”, która w oryginale ma bardzo subtelny beat, a także „Heavi Metal” czy „30 centymetrów”. Panowie bisowali utworem „Język wszechświata”.

Misie, kolorowe kule i niebezpieczna choreografia

Maria Peszek do swojego występu dodała także niebezpieczne lawirowanie na ogrodzeniu sceny Red Bull Tourbus, sprawiając, że stał się niepowtarzalny. Nawiązywała kontakt z publicznością, rzucała w jej stronę kolorowe kule czy – jak podczas piosenki „Miś” – srebrne płatki. Swoje utwory przedstawiła w zupełnie innych aranżacjach, niż to można usłyszeć na płytach. „Moje miasto” zostało wzbogacone o energiczne bębenki, które sprawiły, że piosenka stała się bardziej buntownicza, ostra. Świetnie zabrzmiał zagrany na koniec szlagier z dobranocki „Miś Uszatek” – „Porę na dobranoc” Maria Peszek wykrzyczała przez megafon.

Taneczny Boogie Brain

Deszcz zniknął dopiero około  godziny 3:00, gdy na za konsolą na scenie Laif stanął Jacek Sienkiewicz. Przy mocnych dźwiękach minimal techno bawiło się już niewiele osób.

Trochę niepostrzeżenie, jeszcze gdy na dworze było jasno, zagrali Paprika Korps, jednak swym słonecznym reggae nie przegonili chmur. Pozytywnie i tanecznie zabrzmiał Pol_on, który otworzył festiwal. Potańczyć można było także przy rytmicznych klubowych dźwiękach serwowanych przez Supra 1 czy Catz’n’dogz.

Rockowy boom na koniec

Pierwszy po wznowieniu działalności koncert Kristen w Szczecinie był niezłym testem na wytrzymałość fanów. Zaplanowany na 3:15, rozpoczął się z 50 minutowym opóźnieniem, tak więc pod sceną Red Bulla zostali już jedynie najwierniejsi z nich. Jednak na pewno nie zmniejszyło to zaangażowania zespołu w grę. Przedstawili głównie nagrania nowe, jeszcze nieznane (płyta z tymi utworami ukaże się prawdopodobnie we wrześniu), jak np. „Oxygen”, ale także kompozycje z poprzednich wydawnictw.  Bezkompromisowe, dopracowane dramaturgicznie impresje gitarowe zabrzmiały bardzo dobrze. Warto było dotrwać do świtu. Chciałoby się nawet usłyszeć dłuższy występ, ale nie było to możliwe. „Nie możemy dłużej grać, bo ochroniarze chcą już iść do domu” - tak skwitował skandowanie widzów, lider zespołu - Michał Biela (znany zapewne wielu osobom z grania w Ściance).