Paul Robien to kolejna postać związana ze Szczecinem, którą wziął na tapet filmowiec i dziennikarz Marek Osajda. Niemiecki przyrodnik całe swoje życie poświęcił „zielonej rewolucji”, której pragnął dokonać. Nie ulegał presji innych, walczył o to, co było dla niego ważne. Został ogłoszony jednym z prekursorów niemieckiego ruchu zielonych.
- To jeden z najtrudniejszych filmów pod względem realizacji. I nie chodzi tutaj o obraz. Mowa o przekazaniu tych emocji, które towarzyszyły Robienowi przez całe jego życie. To postać ponadczasowa, niewymierna – mówi Marek Osajda.
„To co, najpierw kawa!”
Wraz z operatorem Bartoszem Jurgiewiczem, Markiem Klasą oraz Michałem Kulikiem mają za sobą połowę nagrań. Panowie kilkukrotnie byli już na niezamieszkanej wyspie Sadlińskie Łąki (Międzyodrze-Wyspa Pucka), gdzie Robien zbudował dom, który jednocześnie był stacją przyrodniczą.
Teraz towarzyszymy im w wyprawie do Barlinka, gdzie umówili się na nagrania z wnukiem zielonego rewolucjonisty – Hartwigiem Ruthke. Na miejsce przyjeżdżamy około godziny 17. Nie pada, promienie słońca coraz śmielej wychodzą zza chmur. Kilka minut później i już witamy się z sympatyczną parą seniorów – w ramach wsparcia, Hartwig Ruthke zabrał na spotkanie swoją żonę.
- To co, najpierw kawa! – zarządza z uśmiechem Marek Osajda.
Spotkanie z Hartwigiem ma miejsce w jego rodzinnym mieście. Przed II wojną światową mieszkał bowiem w kamienicy, której miejsce zajmuje dziś hotel. Mężczyzna nie kryje wzruszenia, że jest realizowany dokument o jego dziadku. W ręku dzierży drewniany neseser, w którym trzyma zdjęcia odziedziczone w spadku od swojego ojca – Paula (juniora) Ruthke. Ten od dziecka nasiąkał pasją ornitologiczną ojca, która z czasem stała się również jego zawodem.
- Świetne są. Część z nich jest w zbiorach muzealnych, ale są też takie, które pierwszy raz widzę na oczy. Niesamowite – nie kryje zadowolenia Marek Osajda. Dzięki życzliwości Hartwiga, ekipa filmowa wróci do Szczecina z pożyczonym na dwa tygodnie albumem.
Twórca Klubu Świergotków, pacyfista, rewolucjonista
- Miałem 5 lat, gdy tata zabrał mnie na wyspę Robiena. Pamiętam dom-stację badawczą – wspomina Hartwig Ruthke.
- Jak mogłem spędzać czas w tym wieku? Bawiłem się i obserwowałem sowę, która siedziała na drzewie – dodaje z uśmiechem. Z tą samą sową jego dziadek został uwieczniony na jednym ze zdjęć.
Jak to się stało, że na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku niemiecki ornitolog osiadł na bezludnych Sadlińskich Łąkach? Urodził się w 1882 roku w miejscowości Spokojne pod Bobolicami. W Szczecinie ukończył osiem klas obowiązkowej szkoły ludowej. Aby wyrwać się z nędzy, został marynarzem – pływał pomiędzy Hamburgiem, Londynem, Antwerpią. Pieszo zwiedził Belgię, północną Francję, Szwecję i Anglię. Podróżował amerykańską koleją. W ten sposób dostrzegł różnorodność rasową i obyczajową.
W 1917 roku zaczął pisać w „Stettiner General-Anzieger”, dzięki czemu stał się rozpoznawalny i zyskał grono zafascynowanych słuchaczy, którzy stworzyli Klub Świergotków.
W okresie międzywojennym Robien pracował w szczecińskim muzeum w dziale zbioru ptaków. Przy wsparciu ówczesnego burmistrza Friedricha Ackermana, na wyspie Mönne (Sadlińskie Łąki) wybudował stację ornitologiczną.
„Pozostały tylko schody”
Po II wojnie światowej polskie władze chciały, aby przyrodnik kontynuował pracę naukową. On również nie zamierzał uciekać – chciał zostać na wyspie i dalej prowadzić badania. Los jednak okazał się okrutny dla Paula Robiena i jego partnerki Evy Windhorn. Oboje zostali zamordowani przez sowieckich sołdatów. Zbrodnię ujawniono z dużym opóźnieniem. Jako symboliczną datę śmierci przyjmuje się 15 listopada 1945 roku.
Po 30 latach od tragicznych wydarzeń, rodzina Ruthke zdecydowała – jedziemy do Szczecina. W 1976 roku wyruszyli w podróż z RFN przez NRD do Szczecina. W Dąbiu spotkali rybaka Władysława Szilera, który znał Paula Robiena.
- Zostaliśmy pięknie przyjęci. Ojciec bardzo chciał popłynąć na wyspę, ale wówczas był to teren militarny. Kiedy zaczęło padać, Sziler stwierdził, że jednak popłyniemy. Śmiał się, że kiedy pada deszcz, to nie ma policji. To była emocjonująca chwila przede wszystkim dla mojego taty. Nie było już domu-stacji, którą zbudował dziadek. Pozostały tylko schody - opowiada Hartwig Ruthke.
„Robienowcy” są wśród nas
- Jego idea przetrwała do dziś i pięknie się rozwija. To dzięki „robienowcom” (podzielającym poglądy Robiena – red.) zainicjowano powstanie Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry – opowiada w przerwie między zdjęciami Marek Osajda. - Swoimi ideałami zarażał nie tylko przed i po wojnie. Robi to nawet teraz, gdy już go nie ma – podkreśla.
Historia Robiena nie zostałaby odkryta na nowo, gdyby nie lekarz i przyrodnik Jerzy Giergielewicz, który śledził losy ornitologa, ustalił fakty z jego życia oraz okoliczności śmierci. To on był inicjatorem sympozjum z 1995 roku, które przypomniało o postaci przyrodnika.
Osajda poznał Giergielewicza. Ba! Nakręcił z nim nawet film o… Paulu Robienie.
- To było 30 lat temu, gdy nagrywaliśmy na tych super kasetach VHS. W filmie wypowiadali się Giergielewicz, córka Szilera i jej mąż. Setki (wypowiedzi – red.) są dobrej jakości, ale nagrania przyrody i ptaków nadają się do kosza – tłumaczy reżyser.
Wśród współczesnych „robienowców” znajdują się także harcerze z XXX Wodnej Drużyny Wędrowniczej Trawers, która w 2023 roku zorganizowała wystawę z historią „rewolucjonisty z natury”. To był jeden z kroków w ramach kampanii o miano patrona drużyny.
„Dla nas, jako wędrowników, wykazywał piękne ideały, doceniał wartość życia, walczyły o to, co było dla niego ważne, nie ulegał presji innych” – tłumaczyli.
„Chyba coś będzie z tych dzisiejszych nagrań”
Za zdjęcia do filmu i montaż odpowiedzialny jest Bartosz Jurgiewicz, z którym Osajda współpracuje od lat. W swoim dorobku ma takie filmy jak „Lex Drewinski w Kosmosie”, „Pieśń Bielika”, „Ucieczka z piekła”, „Skazany na plakat”.
Marek Klasa pełni rolę dokumentalisty, a Michał Kulik – producenta, choć w Barlinku pełni także rolę tłumacza. Wraz z bratem Pawłem mają w swoim dorobku ponad 35 filmów o pograniczu polsko-niemieckim, artystach i Pomorzu Zachodnim. Ich pierwsze projekty nazywano „wideo-artami”, bowiem łączyły film ze sztuką.
- W tamtych czasach, gdy sygnał telewizyjny był z dwóch lub trzech kamer, nie było tak łatwo o jego zmiksowanie. Paweł postanowił wówczas zbudować swój „mikser wizyjny” – opowiada Michał Kulik.
Przed ekipą filmową jeszcze kilka dni nagrań zdjęciowych. W planie są sceny z wokalistą i aktorem Wiesławem Łągiewką, który wcieli się w postać Robiena oraz pisarzem Arturem Danielem Liskowackim, który o ornitologu wspomina w zbiorze opowiadań „Cukiernika pani Kirsch”.
Barlinek opuszczamy wraz z zachodem słońca. – Chyba coś będzie z tych dzisiejszych nagrań – uśmiecha się Bartosz Jurgiewicz.
Redakcja wSzczecinie.pl pełni patronat medialny nad filmem.
Komentarze