Spotykamy się na skrzyżowaniu ulic Zawadzkiego i Klonowica. W okolicy działa Publiczna Katolicka Szkoła Podstawowa, czuwa jednostka straży pożarnej, góruje wieżowiec z usługami w parterze. Jest też wolnostojący budynek popularnej sieci sklepów spożywczych. Kiedyś jednak teren ten wyglądał zupełnie inaczej.
– W miejscu remizy rosły okazałe krzewy kolczaste. Nie było tutaj nic poza pięcioma budynkami wojskowymi i poligonem, który ciągnął się aż do Głębokiego. Dla dzieciaków to było prawdziwe Eldorado. W zarośniętych trawą starych – chyba – okopach zawsze się coś znalazło po żołnierzach. Na przykład łuski – wspomina Marek Klasa, nasz przewodnik po osiedlu.
Wygląda na to, że będzie to raczej nostalgiczna podróż w przeszłość z delikatnymi wstawkami o teraźniejszości.
„Obserwowaliśmy to w napięciu, zajadając kupione landrynki”
W latach 60. najbliższą zabudowę mieszkaniową stanowiły przedwojenne galeriowce przy ul. Janickiego. Dziś to administracyjnie teren Pogodna. Podobnie jak zabudowa z ul. Modrzewskiego.
– W mieszkaniach przy Janickiego żyły dwa a czasem nawet trzy pokolenia. To była typowo robotnicze ulica z lokalami ogrzewanymi najczęściej przez piece kaflowe. Niedaleko był sklep spożywczy „u Mariana”. Żołnierze często uciekali z koszar, kupowali tutaj piwo i siadali na murku, aby delektować się tym rarytasem. Wtedy nieoczekiwanie zjawiała się gazikiem Wojskowa Służba Wewnętrzna i szybko ich wyłapywała. Wielu żołnierzom udawało się jednak uciec, przeskoczyć przez płot koszar, gdzie znów byli u siebie. Jako mikrusy obserwowaliśmy to w napięciu, zajadając kupione landrynki czy oranżadę w proszku. Coś się działo – opowiada Marek Klasa.
Wśród usług z tamtych lat trzeba jeszcze wymienić sklep nazywany „mleczarnią”.
– Każdego ranka na zewnątrz czekały metalowe „bańki” z niepasteryzowanym mlekiem. Pani sklepowa otwierała „mleczarnię”, wnosiła jeden taki pojemnik do środka i stawiała go obok beczki pełnej solonych śledzi na wagę – mówi z nostalgicznym uśmiechem nasz przewodnik.
Na czym upływał wolny czas? Między innymi na graniu w piłkę z żołnierzami w poniemieckiej hali sportowej. Stała w miejscu dzisiejszej „Biedronki”.
– Często na nią chodziliśmy. Oprócz piłki, ćwiczyliśmy też na… drążkach i materacach. Wartownik przymykał oczy – słyszymy. – Jak po ulicy szły jakieś dziewczyny, to żołnierze na nie pogwizdywali. Takie koszarowe klimaty. Kawałek dalej stacjonowali radzieccy żołnierze. Kiedy w sklepach było pusto, ludzie z nimi handlowali, bo mieli wszystko – opowiada.
Życie blisko koszar miało swoje plusy (handel z żołnierzami), ale i minusy.
– Któregoś dnia ojciec wysłał mnie do piwnicy po ziemniaki. Oczywiście, ktoś ukradł żarówki i na dole było ciemno. Idę i nagle ktoś mocno łapie mnie za szyję. W piwnicy stało dwóch sołdatów, pili wódkę i chcieli, żebym się do nich przyłączył. Miałem wtedy może 11 lat. Mocno się wystraszyłem.
„Za Gomułki był totalny zastój”
Nowa zabudowa na osiedlu Zawadzkiego-Klonowica zaczęła powstawać w latach 70. Wówczas decyzją generała Wojciecha Jaruzelskiego część poligonu wojskowego została przekazana pod budownictwo mieszkaniowe.
– Za Gomułki był totalny zastój. Nic nie budowano. Dopiero gdy Gierek doszedł do władzy, budowy ruszyły – opowiada Marek Klasa.
Pierwszym wieżowcem był ten pod dzisiejszym adresem Zawadzkiego 10. Został wybudowany, podobnie jak reszta budynków z tamtego okresu, w „systemie szczecińskim”. Dzięki zestawowi 140 prefabrykatów możliwa była realizacja budynków 5- i 11-kondygnacyjnych. W jednym bloku najwięcej było mieszkań typu M3 i M4 (około 75 procent).
– Pamiętam, jak go budowali. Wśród mieszkańców starych galeriowców przy Janickiego pojawiła się nadzieja. Wreszcie coś się ruszyło, będą nowe mieszkania, a my nie będziemy żyć w ścisku. Tak wtedy myśleli. A potem okazało się, że trzeba należeć do spółdzielni, wpłacać pieniądze. Nie każdego było na to stać – wspomina.
Z czasem na osiedlu stanęły jeszcze 4 takie same punktowce, zabudowa 5-kondygnacyjna i wieżowce. Wśród najnowszej zabudowy znajdziemy tę przy ul. Zawadzkiego 54 – to tutaj deweloper Alsecco kończy inwestycję z 164 mieszkaniami.
„Otwieram drzwi malucha a tu… ostra gitarowa solówka”
Kierujemy się w stronę Miejskiego Stadionu Lekkoatletycznego przy ul. Litewskiej. Do 1933 roku obiekt ten nosił nazwę Hans-Peltzer-Kampfbahn. Po II wojnie światowej służył Wojskowemu Klubowi Sportowemu „Wiarus”, a od lat 70. – Klubowi Sportowemu „Budowlani Szczecin”.
– Za czasów „Wiarusa” biegaliśmy tutaj na bieżni albo po prostu siedzieliśmy na trybunach i przyglądaliśmy się treningom. Całego obiektu pilnował sympatyczny kapitan, pamiętam go do dziś. Lubił dzieciaki, ale czasem nas wyganiał. Głównie, gdy przychodzili jego zwierzchnicy – śmieje się Marek Klasa.
W 2001 roku obiekt zyskał imię Wiesława Maniaka, a w 2002 roku przeszedł gruntowną modernizację. Nasz przewodnik ma z nim jeszcze jedno wspomnienie. Trzeba jednak cofnąć się do początku XXI wieku, gdy jako młody dziennikarz jeździł małym fiatem.
– Nie miałem wtedy garażu, ale okazało się, że obok stadionu, na terenie należącym wówczas do samochodówki, był do wynajęcia jeden z blaszaków. Któregoś dnia wracałem z pracy, chciałem do niego wjechać, a drogę na teren technikum utrudnia mi tłum ludzi. Dodatkowo jakiś facet mówi, że nie wjadę. Na szczęście zauważyła mnie pani z administracji i poinformowała go, że mam tutaj garaż – wspomina.
– Otwieram drzwi malucha, wysiadam przed blaszakiem, a tu… ostra gitarowa solówka – relacjonuje.
Jak się okazało, na dawnym stadionie „Wiarusa” trwał koncert… Deep Purple. Brytyjski zespół przyjechał do Szczecina w czerwcu 2004 roku, a na stadionie lekkoatletycznym zagrali swoje największe hity.
„Dla pirotechników samouków frajda była niesamowita”
– To były ciekawe okolice – przyznaje Marek Klasa. – Za „Wiarusem” prowadziła szutrowa droga, przy której stał parterowy dom. Mieściła się w nim jakaś składnica filmów czy coś w tym rodzaju. Lubiliśmy tam chodzić, ponieważ pracownicy tego przybytku wyrzucali do śmietników stare filmy czasem nawinięte na szpule. Zdobytą łatwopalną kliszę z celuloidu łamaliśmy na kawałki, wsadzaliśmy do pudełka po zapałkach i robiliśmy dymną świecę. Dla pirotechników samouków frajda była niesamowita – uśmiecha się.
Na chwilę zatrzymujemy się przy wspomnianej już samochodówce – na jej elewacji można oglądać wielkoformatową mozaikę z dwoma samochodami wśród bloków i drzew.
Idąc dalej mijamy miejsce pochówku jeńców wojny francusko-pruskiej. Przechodzimy przez kolejne PRL-owskie zabudowania i wychodzimy naprzeciwko jednego z największych targowisk w mieście.
Na ryneczku Zawadzkiego znajdziemy świeże warzywa, owoce, nabiał, mięso, herbaty, „produkty prosto z Niemiec”, garmażerkę i jedną z najpopularniejszych księgarni w mieście.
Klimatyczna przestrzeń wypełniona regałami
– Prowadzę ją od ponad 20 lat. Co prawda w tym dokładnie miejscu jestem od 5 lat, ale wszyscy przeszliśmy tutaj ze starego rynku, który zajmował miejsce Netto Areny – opowiada Marzena Łopatkiewicz, właścicielka księgarni Mandala.
Co możemy znaleźć w klimatycznej przestrzeni wypełnionej regałami?
– Przede wszystkim książki naszych szczecińskich autorów z autografami. Tutaj też prowadzone są spotkania autorskie. Mamy także beletrystykę dla dzieci, książki popularnonaukowe, związane z samorozwojem. W skrócie – przegląd literatury. Mam stałych Czytelników, ale oczywiście ciągle liczę na tych nowych. Mandalę odwiedzają też osoby, które znają ją z social mediów – opowiada Marzena Łopatkiewicz.
W ofercie Mandali nie mogło zabraknąć antologii „Pewnego razu w Szczecinie”, czyli opowiadań 14 szczecińskich autorów. Marzena Łopatkiewicz jest nawet bohaterką kilku z nich – m.in. autorstwa Marcina Grzelaka, Marka Stelara i Leszka Hermana.
– To coś wyjątkowego na skalę kraju. Nikt wcześniej nie przygotował takiej książki – podkreśla.
„Wiecie, co jeszcze mnie denerwuje?”
Docieramy do Netto Areny, w której organizowane są wydarzenia, targi, koncerty, a swoje mecze rozgrywają King Wilki Morskie oraz Chemik Police. Zdaniem naszego przewodnika, nie jest to jednak najlepszy przykład architektury.
– Wiecie, co jeszcze denerwuje? Tyle betonu wokół. Dlaczego nie można było od razu pomyśleć o tej zieleni? – zastanawia się. Oprócz drzew, nowe zagospodarowanie obejmuje także elementy małej architektury, nowe oświetlenie, system automatycznego nawadniania oraz tablice pamiątkowe sportowców.
Mijamy deskorolkarzy, rolkarzy i miłośników jazdy na hulajnogach, którzy ćwiczą kolejne triki na skateparku. Docieramy do jednej z większych, zdaniem niektórych przeskalowanej, pętli tramwajowo-autobusowej.
– To duże ułatwienie dla mieszkańców tej części osiedla. Teraz mają do wyboru nie tylko autobusy linii 75, ale też tramwaje linii 1 i 3, a także 5 i 7, które zawiozą ich do centrum – zwraca uwagę nasz przewodnik.
„Jakie to były emocje i hałas!”
Zawracamy. Ulicą Szafera schodzimy w dół ku Torowi Kolarskiemu. W planach miasta jest jego kompletna modernizacja. Za projekt architektoniczny odpowiada szczecińskie biuro architektoniczne DEDECO.
– Jako dziecko przychodziłem tutaj na trening kolarzy. W pamięci utkwiły mi wyścigi australijskie. Po każdym okrążeniu ostatni odpadał – wspomina pan Marek. – No cóż, w Polsce jest bardzo mało takich obiektów. Ten powinien być więc jak najszybciej zmodernizowany. Żal patrzeć, jak się starzeje i niszczeje.
Według nowych planów, istniejący tor ma służyć głównie do treningów – zarówno dla kolarzy amatorów, jak i profesjonalistów. Nowy obiekt ma wzbogacić się o kryty drewniany tor kolarski, zgodny z najnowszymi standardami.
Nieco dalej, przy alei Wojska Polskiego w latach 1966-1981 i 1994-1995 były organizowane rundy eliminacji motocrossowych mistrzostw świata w klasie 250 ccm i 125 ccm. I choć na dawnym torze od lat nie słychać ryku motocyklowych silników, to pamięć o tych wydarzeniach jest wciąż żywa.
– Matko, jakie to były emocje i hałas! Ścigali się na łeb, na szyję. Najbardziej zapamiętałem logo marki Husqvarna, która widniała na motocyklach i kombinezonach ekip – śmieje się dziennikarz.
Junak tylko do podziwiania
Spacer po osiedlu Zawadzkiego-Klonowica kończymy na rogu ul. Unii Lubelskiej i alei Wojska Polskiego. To tutaj produkowano słynne na cały kraj junaki, a jeszcze wcześniej – samochody Stoewera. Wspomniany tor motocrossowy został wybudowany właśnie dla fabryki – pełnił funkcję doświadczalnego, na którym testowane były motocykle.
– Na naszym osiedlu junaka miał pewien młody dżentelmen. Bardzo o niego dbał, każdego dnia czyścił go na dworze. Czterosuwowy silnik lśnił. Koledzy podziwiali tę ciężką maszynę, ale on nie pozwalał obcym go dosiąść – westchnął na zakończenie nasz przewodnik.
Dziś osiedle zamieszkuje ponad 16 tysięcy osób. Ulice Szafera i Zawadzkiego są jednymi z największą liczbą zameldowanych w całym Szczecinie.
Komentarze