Kiedy usłyszałam tytuł filmu ,,Habemus Papam”, pomyślałam: ,,Świetnie, kolejny pseudo wzruszający, wytwór kinematografii w hołdzie Janowi Pawłowi. Nuda.”. Cóż, zawiodłam się i to... pozytywnie.

Film rozpoczyna się od zwołanego właśnie konklawe, którego uczestnicy zebrali się zaraz po śmierci poprzedniego Papieża. Wszystko odbywa się wg standardowych reguł, dochodzi do drugiego głosowania i następuje niemal jednomyślny wybór nowego namiestnika Stolicy Apostolskiej. Jest pięknie, ładnie, aż do chwili, kiedy Papież musi wyjść na balkon piotrowy  i stamtąd przywitać swych wiernych. Tu następuje rzecz niesłychana, bowiem Ojciec Święty... ucieka.

 Dzieło Nanni Morettiego, reżysera jak i odtwórcy jednej z głównych ról w filmie, stanowi smakołyk dla wszystkich tych, których ciekawi psychologia wielkich postaci. W niezwykle ludzki sposób podchodzi do kwestii odpowiedzialności, jaka ciąży na osobach piastujących ważne stanowisko w w naszym społeczeństwie. Tu Moretti przedstawia pana z białą piuską, nie jako wyidealizowanego przewodnika narodów, a  właśnie niespełnionego, starszego człowieka, wciąż śniącego o zostaniu aktorem.

Plusem „Habemus Papam” jest też brak dosłowności. Widz już na samym początku dostaje informacje na temat śmierci „ukochanego papieża”, filmowane są polskie flagi, a nawet dodany fragment wideo dokumentujący rzeczywisty pogrzeb Jana Pawła II – jednak sam jego przydomek nie zostaje wymieniony. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku kardynałów i innych postaci świata przedstawionego.

W bardzo zgrabny sposób włoski reżyser ukazał problem wielkiej nadopiekuńczości i nieludzko  przytłaczającej perfekcji władz Watykanu. Dostrzegamy, że system okalający osobę Papieża zwyczajnie go ogranicza jako człowieka. Dochodzi do tego, że oglądając, zaczynamy się zastanawiać: czy funkcja namiestnika Stolicy Apostolskiej rzeczywiście jest potrzebna? A jeśli tak, to czy nie należałoby wprowadzić pewnych zmian?

I dalej: film Moretti'ego w tragikomiczny, acz szczery sposób przedstawia nam zaplecze wielkiego Watykanu, jak się okazuje już nieco skamieniałego.  Bardzo zaciekawiła mnie odwaga twórcy obrazu, który pozwolił swym postaciom, na bezpośrednią krytykę współczesnego katolicyzmu. Na szczęście nie jest to film, w którym co rusz pojawiają się obelgi skierowane w stronę tej religii, mające na celu wzbudzenie kontrowersji. Jednak w subtelny sposób zwraca uwagę kleru na to, jak niewiele trzeba, by zmienić swoje oblicze (choćby przez niewinny turniej gry w siatkę między uczestnikami konklawe). By potwierdzić śmiałość reżysera, przytoczę słowa jednego z kardynałów, skierowane do profesora (którego grał Noretti): ,,Piekło? Nikt tam nie trafi, jest puste”.

Kwestię, którą warto także  poruszyć jest udział w filmie naszego rodzimego aktora, Jerzego Stuhra.  W tym wypadku  grana przez niego postać  rzeczywiście miała istotną wartość dla całej fabuły, bez potrzeby udawania rosyjskiego akcentu, jak to zwykle bywa z polską obsadą w zagranicznych produkcjach. Aktor doskonale włada językiem Michała Anioła, dzięki czemu całkiem nieźle poradził sobie z rolą watykańskiego rzecznika, zachowując przy tym realizm i ,,uczciwość” prawdziwego Polaka (potrafiącego się też po polsku denerwować, co mamy okazję zobaczyć w filmie).

Skandal do jakiego jeszcze (oficjalnie) nie doszło, tutaj przedstawia się jako coś zupełnie zrozumiałego z ludzkiego punktu widzenia. „Habemus papam” udowadnia, że moralne problemy dotykają każdego, nawet tych, którzy mają przewodzić zagubionym duszom. Właśnie ten fakt dodaje otuchy widzowi, gdyż zdaje on sobie sprawę, że tak na prawdę nikt z nas nie jest idealny. Może już czas  zakończyć nadawanie ludzkim postaciom miana świętych bożków. Może warto przemyśleć prawdziwe problemy współczesnego człowieka, którym Kościół chciałby się zaopiekować. Może nadeszła pora na odświeżenie myśli katolickiej. Może. Tą kwestię pozostawię

Od  27 października film będzie dostępny w kinie Pionier na regularnych seansach.