Jeszcze nim rozebrzmiała płyta, przekonany byłem, że w ręce moje trafi krążek wyjątkowy. Kiedy już „Mad Tea Party” poznałem lepiej, to wiem, że mamy do czynienia z materiałem unikalnym w skali kraju. Moi drodzy poznajcie kota Camero – Show Time!

Kot o imieniu Camero

Zespół Camero Cat powstał w Krakowie. Początkowo tworzyła go trójka artystów: Julia Renczyńska, Ksawery Renczyński i Jakub "Jim" Dobrowolski. W tym składzie zespół nagrał swój debiut płytowy „Cats & Clocks”, który ukazał się w czerwcu 2009 r. Od początku Kotów wspiera Czesław Mozil sławiąc ich jako jeden z najciekawszych zespołów młodego pokolenia. Wkrótce skład rozrósł się o kolejne trzy osoby, wzbogacające zarazem instrumentarium: Mateusz Kolankowski (wiolonczela), Alicja Margolin (klawisze) i Marcin Knapik (perkusja).

Określenie stylu zespołu nie jest prostą sprawą. Sami określają to jako „projekt muzyczny z pogranicza rocka, teatru i kabaretu". Po dziesiątkach prób zaszufladkowania, począwszy od popu, przez indie rock, chanson, na muzyce cyrkowo-kabaretowej kończąc stanęło na alternative pop opera. Nie do końca odpowiada mi ten zwrot, zapewne z racji uprzedzenia do niezwykle skalanego słowa pop. Alternative – z pewnością. Opera – bez dwóch zdań. Niedawno, 23 maja ukazał się drugi krążek formacji pod nazwą „Mad Tea Party”.

Mad Tea Party

Druga płyta Camero Cat, podobnie jak pierwsza jest konceptem utrzymanym w jednej stylistyce. Jest jedną opowieścią, muzyczna historią. Największą siłą płyty oraz ogólnie zespołu jest zwartość świata, który potrafili wokół siebie wytworzyć – tajemniczość, absurdalność i groza podszyta sarkazmem i humorem. Zespół odwołuje się do twórczości Tima Burtona. Z resztą tytuł płyty nawiązuje do jednej ze scen „Alicji z Krainy Czarów”, a na całym krążku można znaleźć mnóstwo nawiązań do dzieł Burtona. Fascynujące jak znakomicie Koty potrafią z tej inspiracji czerpać i przekuć na dźwięki.

Płyta składa się z 12 utworów, podzielonych, wzorem prawdziwego przedstawienia, na sześć rozdziałów. Od początku przenosimy się do świata kota Camero. To (nie)rzeczywistość przytłumionego światła starej lampy, złotej herbaty z cytryną, parującej czarnością kawy i papierosa opartego o spodek. Przechadzamy się z kotem po wąskich, okrytych półmrokiem uliczkach, gdzie księżyc znajduje odbicie na bruku, a lampy naftowe mrugają niepewnie. Między piosenkami biega jak szalony Jocker - gdzie indziej odnajdujemy się w sercu krzewu ciętego dłonią Edwarda Nożycorękiego, by po odgarnięciu zieloności dostrzec, że jesteśmy w samym środku absurdalnej krainy czarów. Taki jest świat kota Camero – na pograniczu grozy, absurdu, bajkowości. Mimo, że okładka płyty jak i wkładka spowite są szarością to z muzyki kolory wylewają się całymi wiadrami.

Czas na spektakl!

Brzmienie zespołu jest bogate – są smyczki, pianino, akordeon, do którego w utworze zamykającym płytę palców użyczył Czesław. Z trudem przychodzi mi pogodzenie się z alternative popem, gdy na „Mad Tea Party” słyszę stylistykę, Gogola Bordello, Queen, Pink Floyd, Yanna Tiersena czy Karen Elson (czyli tak naprawdę Jack'a White'a).

Odnajdziemy tam nastrojowe utwory takie jak otwierające „Incantation”, „Potions”, „Bedtime Story” czy zamykające płytę „When the Sun is Coming Up…” z udziałem Czesława. Są też bardziej teatralne i ocierające się o piosenkę kabaretową „The Town lost in lies” i „Box of Desire”. Fanów nieco mocniejszych i szybszych klimatów z pewnością uwiodą dwie części „Soiree of Three Cats and a Rat” czy "Persusasion”. Na przebój płyty wybija się rewelacyjnie brzmiący, dynamiczny „Show Time”.

Wyjątkowy świat kota Camero

„Mad Tea Party” to świetny materiał, który zaskakuje dopracowaniem i dojrzałością całego pomysłu muzycznego. Dawno tak specyficznego albumu nad Wisłą nie było. Oby zrobił taką furorę na jaką zasługuje.

Nowa płyta Comero Cat jest dowodem, że zespół okrzepł, rozwinął się i co tu dużo ukrywać – rośnie nam prawdziwa gwiazda. Świetnie, że nie jest to kolejny zwykły, powielający schematy „alternatywny zespół” lecz grupa, która wymyśliła swój świat od początku do końca i realizuje go artystycznie w sposób godny podziwu. Jedyne zagrożenie jakie widzę dla zespołu to popadnięcie w jeden schemat, który mimo oryginalności, może się kiedyś wyczerpać.

Camero Cat mają łatkę protegowanych Czesława. Z pewnością inicjatywy wsparcia zespołu przez Czesława to spory kapitał. Prawda jednak taka, że bronią się sami. Ich muzyka broni się sama…

Zapraszamy do konkursu - do wygrania najnowszy krążek Camero Cat!

Pytanie konkursowe:

Jaki tytuł nosi pierwsza płyta zespołu Camero Cat?

Imię i nazwisko:

E-mail:

Odpowiedź:

Clocks & Time

Cats & Rats

Cats & Clocks

Dziki ogień

 

Więcej o dobrej muzyce na: