• Kiedy pies zwróci się przeciw swojemu panu, jego żona powinna spakować walizki i wrócić do mamy.

Pies ma duszę filozofa – powiedział Platon.

Cała wiedza, wszystkie pytania i odpowiedzi, są zawarte w psie – dodał wiele lat później Franz Kafka, pieczętując tym mądrość zarówno Platona, jak i psa.

Mądrzy ludzie mówią:

·        Jeśli chcesz dostać od rodziców szczeniaka, najlepiej poproś o braciszka – zawsze zgadzają się na psa.

·        Kupno psa może być jedyną okazją, kiedy człowiek może sobie wybrać rodzinę.
 Nie ma znaczenia ile masz pieniędzy, możesz być biedakiem, ale, mając psa, jesteś bogaty.

·        Jeśli ktoś nie podoba się twojemu psu, prawdopodobnie nie powinien podobać się również tobie.

·        Jeśli pies spojrzy na ciebie i nie chce podejść, powinieneś dokładnie przyjrzeć się swojemu sumieniu.

·        Kiedy pies zwróci się przeciw swojemu panu, jego żona powinna spakować walizki i wrócić do mamy.

·        Jeśli przyjmiesz do siebie zabiedzonego psa i sprawisz, że zacznie mu się dobrze powodzić – nie ugryzie cię. Na tym polega zasadnicza różnica między psem a człowiekiem.

Moja sąsiadka, pani Leokadia, nie zna tych mądrości, chociaż ma psa.
Albo odwrotnie.

Raczej odwrotnie. 

Owczarek Cezar mieszka ze swoimi podopiecznymi, czyli z panią Leokadią i jej mężem w centrum starego Szczecina, przy ulicy Śląskiej, w pobliżu Skweru Andersa.

Bo miasto ma także i swoje nowe centra. Tak, tak – nawet kilka. Ale tamte centra to jakby całe osobne miasteczka z koniecznym hipermarketem, straganem warzywnym, placem zabaw i apteką.

W tak zwanym starym Śródmieściu praktycznie nie ma skwerów i trawników. Nie ma ścieżek rowerowych, ogródków przykamienicznych i ławek na podwórkach. Stare centrum jest ciasne i brudne.  A przede wszystkim stare, co w Szczecinie prawie zawsze znaczy zaniedbane.  

Skwer Andersa to grupa dużych lip i kasztanów przeciętych wąskimi ścieżkami.

Pomiędzy nimi przed kilku laty wytyczono nowe alejki, ustawiono kilkanaście stylizowanych na międzywojnie latarenek i może ze trzydzieści dość wygodnych ławek. W okresie letnim miasto kilkakrotnie kosi tu trawę, a na wiosnę uprząta liście. Wiele starszych osób przychodzi, aby usiąść pod drzewem. Niektórzy mają swoje ulubione ławki. Ot, gdy się mieszka w pobliżu, a pogoda dopisuje, wyjść można nawet w kapciach i z termosem w ręku, albo też z piwem ukrytym w gazecie i pogapić się na przechodniów, na drzewa lub na pieski, co to hasają pomiędzy ławkami.

A jest na co popatrzeć.

Codziennie przez skwer przewija się lekko licząc od 50 do 100 czworonogów. Niektóre same „na kupkę” przybiegają. Właściciel otwiera drzwi, a taki jeden z drugim bystrzacha cmyk - na schody i przez ulicę, i przez chodnik i, w zależności od pory roku, buch na trawę, na liście, albo na śnieg gorący, niecierpliwy stolec z istoty swej wydala i szczynką pośpieszną radość z defekacji uroczo zatwierdza.

Pani Leokadia na takie praktyki cała się oburza.

– Pies powinien być wyprowadzany co najmniej dwa razy dziennie, aby się mógł porządnie wypróżnić i aby mógł nabiegać się do woli – twierdzi. Cezar, pies pani Leokadii, korzysta więc z regularnych spacerów, a co za tym idzie także i pani Leokadia, która z nim idzie. Na zmianę rzecz jasna ze swoim mężem. Przez lata całe utrwalony rytuał wychodzenia z Cezarem działa bez zarzutu. I bez konfliktów. Dni parzyste - pani Leokadia, nieparzyste - jej mąż. A niekiedy, przy niedzieli, wychodzą we dwoje.

Do takich spacerów mąż pani Leokadii sposobi się w sposób szczególny.

Goli się, zakłada świeżą koszulę, którą żona mu prasuje, spryskując ją wodą zaczerpniętą do ust wprost ze szklanki. Po powrocie do domu pani Leokadia podaje mężowi w tej samej, oczywiście dokładnie umytej, szklance miętową herbatę po czym owija mu stopy ogrzanym na kaloryferze kocem.  Bo „Józek jest taki chorowity”.  

Wspólny spacer jest milszy, a przy tym bezpieczniejszy niż wyjście w pojedynkę. Zwłaszcza w zimie, gdy po roztopach mróz oszkli chodniki. Pani Leokadia jest starszą kobietą i trudno jej utrzymać gnające ku krzakom zwierzę. Trzeba przejść przez Obrońców Stalingradu gdzie panuje ruch samochodowy w obie strony.  Ale pani Leokadia przyzwyczaiła się już do takich zagrożeń. Ma wielu znajomych, którzy o tej samej porze wychodzą ze swoimi faworytami na przechadzkę. Są wśród nich osoby jeszcze od niej starsze.

A gdy się już do parku wejdzie…

Pani Leokadia wie, o której godzinie, jaka grupa spacerowiczów na spacer wychodzi. Niektórzy znają się od lat i wiedzą o sobie dużo. Można zaryzykować stwierdzenie, że więcej o sobie wiedzą, aniżeli ich małżonkowie, którzy nie uczestniczą w spacerach. No, w każdym razie wiedzą inaczej.

Patrzę niekiedy jak oni, ci pieskami spowinowaceni, tam sobie w celebrę towarzyską nura dają, a ich czworonogi, te wszystkie piesie, pieseczki, piesunie, Azory, Sunie, Perełki, Funie i Cezary, pomiędzy ławkami i po skwerach, a tu szczynka, tam kupka, ówdzie któryś zwymiotuje, bo wgryzł się był właśnie w coś nieświeżego i pościgi, susy, ujadanie, zaloty, a nawet nieskrywane próby krycia, co zawsze wprowadza popłoch i ożywienie w gromadce właścicieli. Dziewczęta chichoczą, panowie rozdzielają pozbawione zahamowań czworonogi… Jest śmiesznie i zdrowo.

I nikt, ani pani Leokadia, ani jej mąż Józef, ani nastolatek z bramy obok nich, ani opakowany w szykowny dres główny księgowy z ulicy Więckowskiego nr 3, nie zaprząta sobie głowy maleńkimi pojemniczkami z torebkami na psie odchody, które tu i tam ktoś przymocował do latarni.   

Ech, rozpisałem się nieco, a tymczasem własnego czterołapa wyprowadzić pora.

Chodź Bałamut, pójdziemy do parku Żeromskiego!

Tam więcej przestrzeni przypada na jedną kupę.