Niemcy są od nas bogatsi, to wiemy. Zawsze byli od nas bogatsi – to także wiemy. Zawsze będą od nas bogatsi... Hmm, to zależy jaka opcja polityczna dojdzie do władzy podczas najbliższych wyborów. He, he...

Ostatecznie to nie jest nienormalne. Jeden ma więcej, inny mniej, a trzeci średnio. Istnieją też stany przejściowe lub „przeskokowe” pod warunkiem, że rozwój, a co za tym podąża - bogacenie się następują szybko, nagle, z zaskoczenia. Ha, ha! - powiecie z rechotem w głosie – bogacenie się narodu nie następuje nigdy skokowo, zza winkla, z przyczajki. To nie totolotek. Bogacenie się ciała tak obszernego i złożonego jakim jest naród trwać musi wieki całe. Ludzie powinni wyrobić sobie odpowiednie cechy charakteru, ukształtować etniczną, regionalną, grupową Mentalität.

Muszą być kolektywni w trudzie, w znoju wytrwali, w przedsiębiorczości skonsolidowani. I jeszcze innych rzeczy wiele umieć muszą.
I chcieć, chcieć dorabiać się wspólnie, ponad partykularną chciwością, zawiścią, niechęcią.
Więc czego nam Polakom brak, czego tak brak, że jesteśmy wciąż biedni, ciągle gorsi, nieustannie mniejsi i jakby mniej dorośli?
No, nie mówię tu o – co prawda licznych i liczniejszych coraz – wyjątkach. Bo jednak wyjątkach. Mówię o masie, jadę po całości, szukam syntezy.

Jadę do pracy w Niemczech. Do Schwarzwaldu. Studiowałem niemiecki, mam papiery z uczelni, ale jadę – jak wielu innych rodaków – do fizycznej roboty. Autokar startuje sprzed Szczecińskiego Hauptbahnhof o godzinie 20.00, przy czym nie ma stałego miejsca postoju. Zatrzymuje się raz tu a raz tam a niekiedy ówdzie. Wo gerade freier Platz ist. Kierowca chodzi i szuka podróżnych w okolicy dworca. Dobrze, że szuka. Łatwiej się odnaleźć, bo i wyjeżdżający szukają pojazdu.

Jestem w autobusie. Do Stuttgartu około 15 godzin jazdy. Pojazd tętni od rozmów rodaków, którzy, tak jak ja, jadą do pracy. Humor dopisuje.
Dowiaduję się sporo na temat jak Niemców urabiać, jak kombinować, jak nie drażnić szefa, kiedy pójść na zwolnienie itp. Kasa się liczy. Dla niej gotowi jesteśmy wiele przełknąć i często – z początku zwłaszcza – często nie dołykać.
I jest w miarę, choć dupa boli, choć zasnąć nie można, choć hałas i nie całkiem dyskretny smród piwa.

Minęła noc i wczesny poranek. Pozostały 2 godziny podróżowania. Pilot (a raczej pilotka), na wniosek kierowcy wyjmuje CD z kryminalnym filmem made in pistolet. Rozbłyskują monitory, drżą głośniki. Robi się familiarnie, swojsko, polsko. Oglądam amerykańskie kino akcji, bo muszę, bo nikt nikogo nie pyta czy ma na film ochotę. Oglądam durny obraz, choć teraz dopiero – czuję to – mógłbym się zdrzemnąć. Po autokarze krąży kawa, syczą zdejmowane z butelek kapselki, choć oficjalnie „na pokładzie” pić nie wolno. Ot, kawałeczek kraju w środku Badenii. Nasz mały Heimat na kółkach ze Stomilu. A może już zresztą na niemieckich kółkach. Polak z Polakiem przed robotą piwkiem, petem, żartem i dowcipem wymienić się lubią.

Czuję się jak w pospiesznym do Polic, choć za oknem wyglancowane miasta i przystrzyżone pobocza. I wiatraki jak stalowe golarki, gotowe zdekapitować każdego, kto nieostrożnie, zbyt głęboko w krajobraz się zanurzy.

Ale tu bezpiecznie. Tu dowcip za dowcipem, na pół taktowne piwo i papieros przy uchylonym oknie.
Ruch się większy zaczął.
Z kibla bardziej śmierdzi.

Dzień piąty pobytu w Niemczech.
Schiltach. Bajkowe Städlein w Scharzawaldzkiej dolinie. Wracam z pracy. Że zmęczony to mało powiedziane. Ostatni autobus do pensjonatu. Później nie ma już gdzie spać. Przede mną trzy przystanki i pięciokilometrowy spacer na szczyt wzgórza. Różnica poziomów - 450 metrów. W kieszeni mam 20 Euro w jednym banknocie. Wsiadam, daję kierowcy pieniądze. Kleingeld bitte – słyszę. Nie mam – mówię. I tak przez 10 minut. W autobusie 5 osób. Patrzą obojętnie. A raczej nie patrzą. Są taktowni. Sprawa ich nie dotyczy. Tłumaczę w miarę poprawną niemczyzną, że oto mam pieniądze, z tym że nie całkiem drobne. 10 Euro to maksimum – wyjaśnia cierpliwie Führer. Jeżeli nie ma pan drobnych, musi pan wysiąść – dodaje spokojnie. Ogarnia mnie złość. Może nawet powoli się wkurwiam. Kierowca jest uprzejmy, pasażerowie obojętni. Pytam ich o drobne, ale nikt nie ma rozmienić.

Ulegam. Wysiadam z autobusu. Kierowca rzuca mi na pożegnanie uprzejme tschüs i uśmiecha się. Gute Nacht – odpowiadam automatycznie zapominając o złości i upokorzeniu.
Przez chwilę jestem Niemcem, który chciał obejść przepisy.
Przykro mi z tego powodu.

Po 20 minutach bezskutecznego pozdrawiania przejeżdżających kierowców, z pobocza zabiera mnie młody Bułgar, który jedzie do ojca mieszkającego w pobliskim Schrambergu.

Podczas weekendu opowiadam o zdarzeniu znajomemu Niemcowi. Ja, ja – schlechte deutsche Mentalität - konstatuje Matthias i uśmiecha się jakby przepraszająco.
Nie jestem jednak pewien, czy i on nie wysadziłby mnie z autobusu z powodu braku drobnych.

Tymczasem otwieramy kolejne piwa.


cdn.