Każdy, kto myślał, że duch Led Zeppelin’ów czy The Cream umarł, i kto zjawił się we Free Bluesie wczorajszego wieczoru, zapewne zmienił zdanie. The Brew, które zagrało właśnie wczoraj, udowodniło, że rock nie umarł… i ma się dobrze.

Prawdziwy rock

The Brew to młoda stażem i wiekiem kapela. Dwóch młodzieńców wspomaganych przez doświadczonego muzyka dokonuje cudów, których scena rockowa nie widziała od czasów dinozaurów ostrych szarpnięć. Wczorajszego wieczora ta wybuchowa mieszanka zawitała do Free Bluesa. Muzycy zagrali materiał ze swoich dwóch płyt - „The Brew” oraz ”The Jocker”, wzbogacony o covery legend rocka. Zabrzmiały między innymi „A Little Wing” i „Moby Dick” – czyli kawałki co najmniej kultowe. Co do wykonania powyższych, to nie sposób mieć jakichkolwiek zastrzeżenia. Młody, jednak niezwykle utalentowany gitarzysta Jason Barwick, jak i reszta zespołu, zaprezentowali umiejętności godne przywódców rockowej rewolucji lat ’60.

"The Jocker"… i nie tylko

W repertuarze grupy znalazły się przede wszystkim kawałki z wydanej w 2008r. płyty „The Jocker” , która została nad zwyczaj entuzjastycznie przywitana na rynku brytyjskim. Należy odnotować, że również na kontynencie płyta cieszyła się popularnością – wliczając w to Polskę. Na wczorajszym koncercie zabrzmiały m.in. „Postcard Hero”, podczas wykonania której gitarzysta Jason Barwick grał na gitarze… trzymanej na karku. Koncert był najprawdziwszym świadectwem rocka, nieco uwikłanego w fuzję z bluesem. Nie zabrakło skoków z gitarą na scenie. Doprawdy nie sposób było nie odczuć ducha lat ’60. Odczuć mógł to każdy, kto zamknął choć na chwilę oczy podczas utworu „Little Wing” Hendrixa. Brawurowe wykonanie tego utworu przeniosło widzów do świata narkotycznych aranżacji mistrza gitary. Publiczność wprowadzona w stan mistycznego seansu pomagała wybijać dłońmi rytm. Wtedy to zabrzmiał tytułowy „The Joker” z ostatniej płyty. Solówki brzmiały jakby wychodziły spod dłoni Page’a czy Hendrixa, a dudnienie na perkusji było godne Bonhama. Wszystko to zdawało się mało rzeczywiste - bardziej będące świadectwem przełomu lat ’60 i ’70 niż kończącego lato wieczoru roku 2009. Wyrazistość gitarowych solówek zdawała się za nic mieć chronologię czy upływ czasu. Takie właśnie jest The Brew. To nie jest kapela z 2009 r. To jest coś uniwersalnego. Coś, co każdy miłośnik prawdziwego rocka przyjmie jako prawdę objawioną. The Brew – zapamiętajcie to.