Czy każdy z nas ma swojego Anioła Stróża? Jedni z przekonaniem odpowiedzą, że tak. Drudzy zaś zdecydowanie zaprzeczą. Na pewno kwestia ta dotyczy szeroko rozumianego pojęcia jakim jest wiara. O tym czy Aniołowie są wśród nas opowiadał spektakl „Szczęśliwy dzień” wystawiony w szczecińskiej Operze na Zamku.

Ryszard (Andrzej Grabarczyk)– niespełniony malarz, żyjący miłością do młodszej od niego o 30 lat Laury (Joanna Kupińska). Artysta szukający swojego miejsca w świecie sztuki. Próbujący za pomocą pędzla wyrazić swoje uczucia, pewnego dnia uświadamia sobie, że w swojej pracowni nie jest sam. Przekonuje się, że obok niego jest „ktoś”, kto zna go od urodzenia i wie o nim więcej, niż on sam – jego Anioł Stróż (w tej roli Marek Siudym). Dowiaduje się, że tak zwana intuicja, nie jest głosem jego serca, tylko głosem jego „najlepszego przyjaciela”. Z trudem przyjmuje do wiadomości fakt iż Anioł Stróż był i jest przy nim w każdej sytuacji, nawet tej najbardziej intymnej. Bądź co bądź nie wszyscy przecież lubią być obserwowani. Wkrótce Ryszard przekonuje Anioła (nazwanego później Michałem), że jeżeli naprawdę chce poznać ludzi, to również sam musi zachowywać się jak człowiek. Jest do miła odmiana dla codziennych obowiązków Stróża, który swoją pracę wykonuje nieustannie od 3000 lat, mając w swoim udziale także opiekę nad Einsteinem czy Neronem. Wkrótce Michał zajada się pizzą, pije wino, poznaje co to znaczy denerwować się, a  po spotkaniu z Laurą jest zafascynowany płcią przeciwną.

„Szczęśliwy dzień” w reżyserii Andrzeja Grabarczyka to komedia, w którym świat realny przeplata się ze światem abstrakcyjnym i „duchowym”. Prowokuje zastanowienie się, czy faktycznie mamy wyznaczonego swojego opiekuna, kierującego nami za pomocą naszego wewnętrznego głosu, czy może wszystko zależy od nas samych.