Dzieło odświeżające gatunek! Nowatorskie potraktowanie tradycji! Zaskakujące i przerażające! Takie określenia w przypadku kina grozy spotyka się co parę miesięcy. Promotorzy prześcigają się w pomysłach, by zapewnić widza, że ma do czynienia z filmem, które błyszczy na tle powszechnej wtórności i koniecznie trzeba go zobaczyć. W przypadku „Dziedzictwa. Hereditary” reklamowe hasła są jednak naprawdę bliskie prawdy. Film można zobaczyć m.in. w sieci kin Helios.

Nieszablonowa rozrywka

Twierdzenie, że ten film, wyreżyserowany przez Ari Astera, jest arcydziełem horroru także przyjąłem ze sceptycyzmem. Postanowiłem jednak to sprawdzić. Skłoniła mnie do tego informacja, że autorem muzyki jest Colin Stetson. To saksofonista, którego bardzo wysoko cenię. Uznałem, że skoro ten muzyk przyjął propozycję współpracy z producentami „Dziedzictwa”, to jest duże prawdopodobieństwo, że nie jest to szablonowa rozrywka, ale coś więcej. Stetson bardzo się do tego przyczynił, bo tło dźwiękowe jakie stworzył, to praktycznie... drugi film. Przy użyciu klarnetu, perkusji, stosując pogłosy, udało mu się wykreować przejmującą i niepokojącą atmosferę.

Matka nie chce odejść

Historia rodziny, opowiedziana w „Dziedzictwie” na pozór podobna jest do wielu innych tego typu opowieści. Projektantka Annie Graham (Toni Colette) właśnie pożegnała matkę. Jej mąż, Steve (Gabriel Byrne) stara się ją pocieszyć, ale ona wybiera raczej spotkania grupy wsparcia (udając przed nim, że jest w kinie). To tam poznaje Joan (Ann Dowd), która kilka miesięcy później pokazuje jej jak przywołać osoby zmarłe i porozumieć się z nimi... Annie ma bowiem ciągle wrażenie, że jej matka ją obserwuje, pojawia się obok niej, a nawet kontroluje...

Tragedia po imprezie

W dodatku jej dzieci także odczuwają wpływ jakichś niezwykłych sił. Córka, Charlie (Milly Shapiro) wciąż maluje karykaturalne, zniekształcone twarze, syn Peter (znakomity Alex Wolff) czuje się co najmniej nieswojo. Próbuje się zrelaksować, jadąc na domową imprezę i za namową matki zabiera Charlie ze sobą. W drodze powrotnej dochodzi do tragedii i ta scena oraz kilka następnych minut, to sekwencje, które według mnie mogą przejść do historii kina w ogóle (nie tylko horroru). Napięcie jest tak gęste, że chyba każdy, nawet bardzo wymagający wielbiciel kina grozy, to doceni.

Realistyczny, koszmarny sen

Poczucie jakby się miało do czynienia z pół realistycznym, pół koszmarnym snem, buduje bardzo precyzyjna praca kamery (autorem zdjęć jest nasz człowiek – Paweł Pogorzelski!). To kolejny wielki atut „Dziedzictwa”. Niewątpliwie należy do nich także kreacja Toni Colette, która zagrała w nim chyba rolę życia! Postać Annie w jej wydaniu jest emocjonalnym dance-macabre. Aktorka oferuje nam całą amplitudę nastrojów - od delikatności i neurotycznego zagubienia do radykalnego gniewu.

Także dramat

„Dziedzictwo” to nie tylko horror, ale także bardzo dobry dramat obyczajowy. Traumatyczne relacje rodzinne są praktycznie paliwem napędzającym fabułę. Obie warstwy dopełniają się wzajemnie i dlatego ten dwugodzinny obraz jest spójny i praktycznie brak w nim jakichś słabszych momentów. Jedynie za bardzo „dopowiedziane” zakończenie, trochę obniża wartość filmu, ale jest to wizualne mistrzostwo, więc można taki finał zaakceptować...