O wyprawie Azymutu Wschód na drugie największe jezioro Europy pisaliśmy przed ich wyruszeniem. Chłopaki szczęśliwie wrócili, osiągnęli swój cel - jako pierwsi Polacy przemaszerowanie przez zamarznięte Jezioro Onega, położone w północnej Rosji. Dziś dzielą się z nami i naszymi czytelnikami wrażeniami z tej niesamowitej wyprawy.

wSzczecinie.pl: Podobno po tym jak dotarliście do Karelii zostaliście zaskoczeni miłym przywitaniem tamtejszej Polonii, a i ze strony rosyjskiej mieliście dużą pomoc. Jak do tego doszło?

Łukasz Czabanowski: Mieliśmy wsparcie polskiego konsulatu generalnego w Petersburgu a także rosyjskiego konsula honorowego w Szczecinie, Pana Andrzeja Bendiga-Wielowiejskiego. Jak się okazało, rosyjski konsul wysłał pismo do Polonii karelskiej, Ci z kolei załatwili nam wsparcie MCzS-u, czyli Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Była to dla nas znaczna pomoc, szczególnie w kwestii logistki i bezpieczeństwa. Oddelegowano nawet specjalnie dla nas ludzi, którzy pokazali nam, które regiony jeziora mogą być niebezpieczne.

wSzczecinie.pl: Czyli strona rosyjska służyła pomocą polskim podróżnikom?

Łukasz Czabanowski: Jak najbardziej. Byliśmy też mile zaskoczeni rozgłosem, który wyprawa zdobyła w mediach rosyjskich. Byliśmy w trzech karelskich telewizjach, w „Głosie Rosji”,  w lokalnej gazecie Pietrozawodska, jak i portalach internetowych. To było naprawdę miłe.

wSzczecinie.pl: Wyprawa na zamarznięte jezioro, tak wielkie i położone tak daleko od Polski to duże przedsięwzięcie. Powiedz, czy wszystko poszło zgodnie z planem…

Łukasz Czabanowski: Wyprawa przebiegła bez zakłóceń.  Pierwszym etapem był dojazd, czyli podróż pociągami, z pięcioma przesiadkami, co było koszmarem, biorąc pod uwagę ilość bagażu, którą taszczyliśmy (choćby samo 10 litrów benzyny swoje ważyło). Później był przemarsz przez wschodnią część Onegi, kiedy to szliśmy po lodzie, ale wzdłuż jeziora. Następnie ruszyliśmy w poprzek prawego ramienia Onegi. Wtedy też dotarliśmy do wyspy Kiżi, gdzie kolejny raz pomocny okazał się MCzS, który zorganizował dla nas nocleg i nawet kąpiel w bani… Następny dzień to kluczenie między wysepkami a później już wprost na przestrzał jeziora. Nocowaliśmy na samym środku Onegi, mając przynajmniej 20 km do lądu z każdej strony. Ostatni nocleg był już w pobliżu Pietrozawodska, na wyspie Iwanowska. Zatrzymaliśmy się tam ze względu na obecność w tym miejscu pozostałości umocnień Linii Mannerheima. Na drugi dzień przybył po nas poduszkowiec z przedstawicielami mediów i władz i stanęliśmy na stałym gruncie.

wSzczecinie.pl: Przed wyprawą był sporo niewiadomych, szczególnie warunki pogodowe. Jaką pogodę zastaliście?

Łukasz Czabanowski: Trafiliśmy nadzwyczajną pogodę, najlepszą w tym miejscu od niemal dekady. Mieliśmy najwięcej 12 oC, to dużo jak na warunki zamarzniętego jeziora. Na szczęście wcześniej śnieg zdążył się mocno zmrozić, co ułatwiało poruszanie się po nim. W niektórych miejscach śnieg był już nadtopiony – wpadnięcie w takie miejsce powodowało obciążenie rakiety jak i zawilgocenie ubrań, co szczególnie dokucza w takich warunkach. Na pewno wszystko tak sprawnie poszło dzięki temu, że przygotowani byliśmy na wiele trudności, których na szczęście nie napotkaliśmy.

wSzczecinie.pl: Czyli nic Was nie zaskoczyło…

Łukasz Czabanowski: Temperatury nas nie zaskoczyły. Jak mówiłem,  najwyższa jaką mieliśmy to 12 oC, najniższa -25 oC. To duży skok. Ale byliśmy przygotowani na niższe, więc to nie był problem. Z pewnością zaskoczeniem była niesamowicie gęsta mgła, która praktycznie uniemożliwiała odnalezienie kierunku. To uczucie jakbyś szedł w kopule, widoczność na kilka metrów. Spokojnie można by zamknąć oczy, bo i tak właściwie nic nie widać. Od takich warunków wariował błędnik, przez 2-3 godziny mieliśmy wrażenie, że idziemy po skośnej powierzchni, choć logika podpowiada, że jezioro jest równe jak blat. Obawialiśmy się również przeszkód marszowych. Jednak o dziwo nie było torosów, czyli spiętrzonych kier, które z pewnością utrudniłyby marsz. Nawet Andrzej Śmiały, który przemaszerował Ładogę, był tym faktem zdziwiony, gdyż on miał z tym duży problem. Tak więc jeśli nas coś zaskoczyło to bardziej na plus. (śmiech)

wSzczecinie.pl:  Jak w takich warunkach, o niemalże zerowej widoczności, nie zboczyliście z zaplanowanego szlaku?

Łukasz Czabanowski:  Kompas z deklinacją (różnica między biegunem magnetycznym i geograficznym, które się nie pokrywają). Mieliśmy takie dwa dni, kiedy pogoda mocno się popsuła i szliśmy na gwizdek. Jedna osoba szła z przodu, druga wyznaczała azymut na nią i porozumiewaliśmy się gwizdkami – jeden gwizdek skręt w prawo, drugi gwizdek skręt w lewo. To było dla nas nowe doświadczenie. Mówi się, że jak się nie widzi punktu odniesienia to się skręca i wydaje ci się, że możesz zboczyć z kursu np. po kilometrze. Tymczasem widzieliśmy po sobie, że tak naprawdę gubi się kierunek momentalnie, po 50 metrach.

wSzczecinie.pl: Jak wrażenia z karelskich widoków?

Łukasz Czabanowski:  Niesamowite. Od dawna chcieliśmy z chłopakami znaleźć się w miejscu, gdzie na horyzoncie nie widać budynków, gór, szlaków komunikacyjnych czy nawet wzniesień. Tylko czysta, równa przestrzeń, niebo, lód – nic więcej.

wSzczecinie.pl:  Waszą wyprawę chyba można uznać za sukces nie tylko dzięki temu, że zakończyła się ona przekroczeniem Onegi. Zdobyliście sponsorów, zainteresowaliście wyprawą media…

Łukasz Czabanowski:  Tak naprawdę to nasza pierwsza taka wyprawa, z cyklu podróży na Wschód. Koszty tych wypraw są wielkie, sama wiza do Rosji to 300 zł, przejazdowa wiza białoruska to kolejne 300 zł, pociąg to koszt rzędu 600 zł. Przy doliczeniu wartości sprzętu to robią się naprawdę duże pieniądze… Znalezienie sponsorów niezmiernie ułatwiło nam zorganizowanie wyprawy, dzięki zainteresowaniu mediów możemy propagować podróżowanie, również w miejsca, w które „standardowy” turysta nie jeździ.

wSzczecinie.pl:  A jak przeskok z dziewiczego regionu Rosji w szczecińskie mrowisko?

Łukasz Czabanowski:  Z pewnością skok temperaturowy by odczuwalny. Gdy przybyliśmy do Szczecina, zaczynały się tu roztopy, temperatura zaczynała być dodatnia, a my mieliśmy nieodparte wrażenie, że przyszło pełne lato (śmiech). Szokiem też może być przeskok z cichej, wielkiej przestrzeni do hałaśliwego miasta, od razu chętnie byś tam wrócił…

wSzczecinie.pl:  Jakie plany na przyszłość?

Łukasz Czabanowski:  Chcemy kontynuować nasz zamysł Azymutu Wschód, odwiedzania miejsc, które są obciążone historycznie, gdzie zsyłani byli Polacy. Onega wpisuje się w tę ideę, gdyż była ona częścią budowy Kanału Białomorskiego. Myślimy nad wyprawą w góry Ural w okolice miasta Workuta, by przejść wzdłuż kolei, o której się mówi, że jeden podkład to jeden człowiek. Może kiedyś uda nam się wyprawić na Kamczatkę, jednak koszty takiej ekspedycji są kosmiczne.

wSzczecinie.pl: Dziękuję za rozmowę.