Dzisiejsza służba zdrowia to niczym państwo w państwie. Przychodnie i szpitale rządzą się własnymi prawami. Tu panuje zasada: kto szybszy, ten lepszy. W przeciwnym razie – wypad z kolejki! Następna wizyta – w najlepszym przypadku za trzy miesiące.

Wymarły gatunek

Walka zaczyna się już od przekroczenia progu publicznej placówki. Chcąc zająć miejsce w kolejce należy wykazać się sprytem i refleksem. Nie można dopuścić, aby ktoś zarejestrował się do tego samego specjalisty przed nami. Przecież to mogłoby oznaczać katastrofę – koniec limitu przyjęć. I co wtedy? Nic, radź sobie sam. Przykład? Moja koleżanka z pracy obudziła się z ogromnym bólem uszu. W poszukiwaniu laryngologa zwiedziła większość szczecińskich przychodni ze szpitalami włącznie. Okazuje się, że laryngolog najwyraźniej należy do gatunku wymarłego, bo w jednym szpitalu przyjmuje w dni parzyste, w innym nieparzyste, a tak w ogóle – to wcale. Pani w rejestracji za to poinformowała, że najszybciej może ją zapisać na koniec tego roku. Czy to jest normalne?

 

Według numerka czy kolejności?

Udało Ci się zarejestrować? To niewątpliwie należysz do grona szczęśliwców. Ale to dopiero pierwszy etap, następne jeszcze przed Tobą. Śmiałym krokiem podążasz do wyznaczonego gabinetu. Twoja śmiałość jednak zaraz znika, gdy widzisz ilość osób oczekujących. Zatem zadajesz tradycyjne pytanie – przepraszam, kto z Państwa ostatni do gabinetu nr… ? I zaczyna się batalia. Jedni uparcie twierdzą, że wchodzą według wyznaczonej godziny, która już po pierwszych trzech pacjentach ma się nijak do tego co ustalono. Przedstawiciele drugiej grupy z widoczną wręcz wrogością bronią swojego zdania, że czekają już od X czasu i nie mają zamiaru zmieniać kolejności. Po bliżej nieokreślonym czasie dochodzi do prowizorycznego porozumienia. Oczywiście do chwili, w której nie pojawi się kolejny osobnik z podobnym pytaniem.

 

Czekając…

Siedzisz, czekasz (bo zresztą cóż innego Tobie pozostało). Przeklinasz w duchu siebie, że z pośpiechu zapomniałeś wziąć czegoś do poczytania czy ukochanej mp3. Wysłuchujesz chrząkań, dławiącego kaszlu, nieustającego kichania. Starasz się wyłączyć. Ale to jest niemożliwe. W zamian jesteś raczony zdrowotnymi historiami swych współtowarzyszy niedoli. Zazwyczaj są to osoby starsze. Starość boli, zwłaszcza ta spędzona w samotności. Dla Ciebie czekanie w kolejce to przymus, dla nich – możliwość bycia wśród ludzi, rozmowy, uzyskania współczucia. Jeszcze tego nie rozumiesz, ale i Ciebie to będzie czekało…

 

Bezcenne 30 procent

Wreszcie nadszedł upragniony moment wejścia do gabinetu. Wchodzisz za te tajemnicze drzwi. Widzisz lekarza, którego uwaga skupia się na w otaczających go papierach. Nawet na Ciebie nie spojrzy, słyszysz tylko – proszę usiąść. Zatem posłusznie siadasz. Co dolega? Śpieszysz się, aby opowiedzieć, że od jakiegoś czasu nie czujesz się najlepiej, bo… i jeszcze boli Cię… W kilku słowach streszczasz swoje przypadłości, bo czujesz, że Twój czas w tej lekarskiej twierdzy jest mocno ograniczony. Masz wrażenie, że jesteś intruzem przeszkadzającym w lekarskich powinnościach. A te powinności, to przede wszystkim formalności. Na pacjenta przypada nie więcej niż 30 procent ogólnego czasu wizyty. Reszta to wypełnianie papierków, przystawianie pieczątek itp. Dostajesz receptę, choć nie do końca masz pewność, że te lekarstwa będą właściwe. Zastanawiasz się czy są one dobrane pod kątem Twoich dolegliwości czy raczej ze względu na cichą umowę lekarza z koncernem farmaceutycznym. Wychodząc z gabinetu lekarz mówi na odchodne – proszę przyjść za tydzień na kontrolę.

 

Zbliżasz się do rejestracji i czujesz, że przeżywasz deja vu. Niekończąca się kolejka, nieobecne panie w rejestracji… No cóż, trzeba być zdrowym, aby chorować. Nie pozostaje nic innego, jak tylko wrócić do domu i wypić setę na rozgrzanie. I na rozluźnienie. Wszak domowe sposoby zawsze się sprawdzają.

_____

Następny odcinek cyklu felietnów "Pisząc wprost" za 2 tygodnie.

Wszystkie do przeczytania tutaj.