Jako szczecinianie jesteśmy w o tyle komfortowej sytuacji, że większość pociągów rozpoczyna swą podróż z naszego miasta. W związku z tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że wsiadając do wagonu znajdziemy wolne miejsce. Niestety, droga powrotna zazwyczaj już nie wygląda tak kolorowo.

Przedziałowcy” i „korytarzowcy”

Zachciało mi się pojechać do Katowic. A co tam, jak szaleć, to szaleć. Długi weekend (z okazji Święta Niepodległości), myślę sobie – nie będę przecież marnowała wolnego czasu w domu. Z dworcowego megafonu słychać zapowiedź mojego pociągu. I oto nadjeżdża pociąg zwany Barbakanem, a mym oczom ukazuje się aż trójwagonowy skład. No tak, wszak Kraków nie leży na drugim końcu Polski, więc po co zakładać, że ludzie będą się w trakcie jazdy dosiadać. Po co w ogóle być przezornym. Spokojnym krokiem podążam do wolnego przedziału. Droga do Poznania mija w miarę szybko, ale sytuacja w stolicy Wielkopolski zmienia się diametralnie. Tłum z peronu napiera, rozpoczyna się wyścig i walka o miejsce. Tu nie ma zasad ani sentymentów. Kto pierwszy, ten lepszy. Ci, co nie zdążyli muszą stać w korytarzu. Natomiast szczęśliwcy „przedziałowcy” najchętniej chowają się za firanką (o ile oczywiście jest) przed złowieszczymi spojrzeniami „korytarzowców”. I tak upływa godzina za godziną. Nagle nieszczęście – odzywa się mój pęcherz. Będę silna, wytrzymam – to moje postanowienie. Jednak potrzeba fizjologiczna wygrywa. Z chusteczkami w ręku przeciskam się przez „korytarzowców”. Przepraszam, przepraszam – mówię nieśmiało. Cel osiągnięty. Przybytek zwany potocznie WC ukazuje się mym oczom. Otwieram drzwi i… zaskoczenia nie ma, czyli brud, smród itd. Sposobem „na Małysza” daję jakoś radę. Wody w kranie oczywiście nie ma, więc idę dalej roznosić bakterie i inne żyjątka (na szczęście w torebce mam chusteczki odświeżające). W myślach pytam sama siebie – daleko jeszcze? Na szczęście wkrótce pojawia się ma upragniona stacja docelowa - Katowice. Wysiadka.

Pomysłowy Dobromir i zadowolony klient

I oto znowu stoję na peronie. Czeka mnie droga powrotna, zatem jestem w pełnej gotowości na batalię o zajęcie miejsca. Gwizd pociągu, gotowi do startu, start! Skład ponownie liczy trzy wagony, ale jeden jest piętrowy (zatem trzeba liczyć go podwójnie?). Ryzykuję i wskakuję do tego piętrowego. Udało się, mam miejsce. Na razie nie zdejmuję kurtki, bo jakoś tak zimno. Pociąg rusza. Mija stacja za stacją, a ja cały czas siedzę w kurtce. Mało tego – w rękawiczkach i czapce też. Uprzejmie pytam konduktora czy można włączyć ogrzewanie. W odpowiedzi słyszę – droga pani, gdyby ogrzewanie nie było włączone, to w pociągu byłaby taka sama temperatura, jak na dworze. I to by było na tyle. A ja nadal dmucham w ręce, aby było ciut cieplej. Polak jednak pomysłową bestią jest i jeden ze współtowarzyszy podróży rozpoczął akcję „Ogrzej się sam”. Na czym ona polegała? Otóż zwijamy gazetę w rulonik i wtykamy w nieszczelne okna. W ruch poszły wszelkie czasopisma, co ludzie mieli pod ręką. Prasa górą!

Na jednej ze stacji dosiada się tata z około 7-letnim synem. Mały wpada na górny „poziom” wagonu piętrowego i jego zachwytom nie ma końca. Tato, tato. Zobacz jak tu jest fajnie. Z góry wszystko widać! Na co tata odpowiada –cieszę się synu, że ci się podoba. Przynajmniej ty będziesz jedynym zadowolonym klientem Polskich Kolei Państwowych. Nic dodać, nic ująć.

Świat idzie naprzód, ale kolej cały czas zmianom mówi stanowcze nie. W końcu ten dreszczyk emocji (dojadę czy nie?), komfortowe warunki jazdy (czytaj: pluskwy, pchły i mocz na podłodze „toalety”, nowe przyjaźnie (gdzie się k***a pchasz?) są to kwestie bezcenne. Za inne zapłacisz w kasie, o ile nie przeszkodzi ci w tym kolejny strajk kolejarzy. Przyjemnej podróży!

Zobacz pozostałe odsłony cyklu "Pisząc wprost". Następny felieton za 2 tygodnie.