Muzyka od zarania dziejów jest wiernym towarzyszem codzienności. Wypełnia pustkę, tworzy koncert dla duszy. Czy można żyć bez muzyki? Zapewne kilka osób odpowie twierdząco na to pytanie, jednak dla wielu, w tym także dla Erica – Emmanuela Schmitta dźwięki są kwintesencją ludzkiej egzystencji.

Dokładniej muzyka Beethovena jest dla autora m.in. „Oskara i Pani Róży” czy „Przypadku Adolfa H.” przewodnikiem podczas przemierzania rzeczywistości. Możemy się o tym przekonać sięgając po książkę „Kiki van Beethoven”. Tak naprawdę powieść ta składa się z dwóch części. Podczas lektury pierwszej z nich poznajemy historię pewnej starszej kobiety, która dzięki przypadkowemu znalezisku w postaci maski Beethovena na nowo odkrywa dzieła wielkiego kompozytora. Jednak to odkrycie wywiera ogromny wpływ na jej obecne postrzeganie świata – drażni, mąci, powoduje niepokój. Jeżeli chce się spokojnie żyć, lepiej trzymać się z daleka od piękna; inaczej, przez kontrast, dostrzega się mizerność życia, jego zerową wartość. Słuchać Beethovena to jak założyć buty geniusza i zdać sobie sprawę, że mamy inny rozmiar (…). Słuchanie muzyki czterdzieści, pięćdziesiąt lat po tym, gdy się usłyszało po raz pierwszy, to większe okrucieństwo niż przyglądanie się w lustrze sobie i swojemu zdjęciu z młodości: widać w jakim stopniu człowiek się zmienił, ale wewnątrz. Dopiero pogodzenie się z własnymi lękami, ukojenie bólu po stracie syna pozwala Kiki van Beethoven (alter ego głównej bohaterki) na odnalezienie cząstki swego dawnego ja. Beethoven pozwolił jej zrozumieć, że nawet strata i przemijanie mają swój sens.

Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje…

… tak właśnie została zatytułowana druga część książki. To osobiste przemyślenia i wspomnienia Erica – Emmanuela Schmitta dotyczące jego znajomości z głuchym kompozytorem. W takich chwilach zmieniał postrzeganie mojego świata: nie musiałem znosić upływu czasu jako nieuchronności, jako ludożercy, który zjada mnie po trochu aż do ostatniej sekundy, lecz mogłem uważać go za moją moc, możliwość czynu, dar działania. Beethoven na powrót usadowił mnie przy sterach mojego życia, na miejscu pilota.

Pisarz traktuje Beethovena niczym swojego kolegę. Opisuje ich kłótnie, wzajemne obrażanie się, czasami - niezrozumienie. Ale jest to też fascynacja - zachwyt nad jego muzyką oraz filozofią opartą na humanizmie. Schmidt gloryfikuje artystę za to, że w jego dziełach na pierwszym planie był zawsze człowiek. Nie Bóg czy kościół, ale ludzkie problemy i rozterki. Autor w bardzo plastyczny, wręcz namacalny sposób przedstawia utwory Beethovena. Tylko, że tak naprawdę książka ta trafi w gusta nielicznych czytelników. Dlaczego? Przede wszystkim czytając ją miałam wrażenie, że pisarz sam do końca nie miał pomysłu, w którą stronę jego opowieść powinna iść i gdzie się skończyć. Była to podróż donikąd, urozmaicona jedynie intelektualnymi dygresjami w postaci Czas to nie to, co mija, ale to co nadchodzi. Nawet kwieciste opisy jego uczuć i emocji towarzyszące słuchaniu Beethovena, nie umożliwiły mi wejścia do jego świata. Miałam wrażenie, że pisarz opublikował tą książkę tylko po to, by móc wyrazić swój podziw i szacunek dla kompozytora, a przy okazji dyskretnie wpleść w opowiadanie wątki autobiograficzne.

„Kiki van Beethoven” niewątpliwie nie należy do mistrzowskich wariacji francuskiego pisarza. Niemniej jednak, nie zniechęcam się i z ciekawością sięgnę po kolejną książkę wychodzącą spod pióra Erica – Emmanuela Schmitta.