W dzisiejszych zdigitalizowanych czasach trudno znaleźć płytę rockową, której nie tknęła cyfrowa obróbka i która nie wsparła się nowinkami technologicznymi. Temu trendowi postawił się Wojciech Waglewski wraz z zespołem Voo Voo, wydając płytę „Wszyscy muzycy to wojownicy”….

 

Rodzinny trend

Garażowe granie chyba ostatnio przypadło do gustu rodzinie Waglewskich. Całkiem niedawno krążek właśnie w takim stylu wydali synowie Wojciecha Waglewskiego, tworzący formację Kim Nowak. Na co dzień grający całkiem inną muzykę, Walewscy powrócili do ostrego grania, zbierając za to z resztą świetne recenzje. Czyżby Waglewski senior pozazdrościł synom gitarowych szaleństw?

Voo Voo „na setkę”

Ostatnia płyta jest wyjątkowa w dyskografii Voo Voo. Cała jej idea oparta jest na naturalności, żywej energii i improwizacji. Trzynaście utworów zostało nagranych za pierwszym razem, bez żadnych poprawek i dogrywania. Ot koncert w studio, bez publiczności.

Odrzucono wszystkie cudeńka techniczne, którymi można dopieszczać dźwięki i kształtować brzmienie. Waglewski nagrał więc płytę garażową, zarejestrowaną jedynie przez urządzenia analogowe. Osiągając przy tym efekt wprost rewelacyjny.

Do współpracy zostali zaproszeni młodzi producenci, Emade i Maciej Cieślak, natomiast w jednym z utworów wystąpili dobrze znani Abradab i Maciej Maleńczuk.

Kanon rock’n’rolla

Wszyscy muzycy to wojownicy” to krążek emanujący czystym rockiem wprost z lat ’60 i ’70, dużo gitary, szalejąca perkusja, elektryzujące, przeciągane solówki. Brzmienie garażowe, nie czyste, prawdziwe. Jednak klimat bynajmniej nie garażowy, odległy od Nirvany czy The Offspring, najczęściej kojarzonych z garażowym graniem.

Jest to kwintesencja rocka. Powrót do korzeni.  Już po przesłuchaniu pierwszego utworu, „Miło byłoby mi” czuć ducha Led Zeppelin czy Grund Funk Railroad. Niesamowicie rozpędzony zespół poświęca na szaleństwa większą część utworu.

Są też folkowe element charakterystyczne dla Voo Voo, w dużej mierze dzięki instrumentom Mateusza Pospieszalskiego. Odnajdziemy  spokojne balladki jak choćby „To co zostanie”, „Język, gęba, strój”, okraszony spokojnym klarnetem Pospieszalskiego, czy dużo bardziej „zabrudzona” „Klecina”.

Płyta jest różnorodna, ale zarazem bardzo równa. Jej spójności nie grozi nawet na chwilę zestawienie obok siebie amerykańskiego folku („Nico”) i country („Gruz”), hard-rocka („Mają się nas bać”, „Wszyscy muzycy to wojownicy”) czy nawet klimatów lekko reggae’ujących („Osioł” - swoją drogą brzmiący bardzo podobnie do twórczości Raz Dwa Trzy).

Warstwa tekstowa, jak zawsze w przypadku Voo Voo, nie jest tylko dodatkiem. Jest trochę o przemijaniu, o tym co ważne w życiu. O pewności siebie, nabywanej z wiekiem. Pewności siebie i poglądów, które się głosi.

„Ja nic nie chcę, nic nie muszę…”

Wszyscy muzycy to wojownicy” to płyta tyleż znakomita, ile swoją znakomitością zaskakująca. Nie dlatego, że, Waglewski płyt znakomitych nie nagrywa. Wręcz przeciwnie. Lecz zadziwiające jest, jak prosty jest przepis na dobrą płytę, jak wspaniale muzyka broni się sama, bez dopalaczy i photoshopów.

Waglewski udowodnił, że rocka ma we krwi. Choć pewnie udowadniać nic nie chciał, bo jak śpiewa „ja nic nie chcę, nic nie muszę…”.

Płyta pozycją obowiązkową.