Po nocnych zabawach przy koncertach Vavamuffin, Hey i Łąki Łan, po krótkiej nocy, po Biegu na szpilkach, Wyścigu w Wózkach Sklepowych przyszedł czas na czwartkowe koncerty juwenaliowe.

Od kilku dni po Szczecinie krążyło wiele plotek dotyczących tego wydarzenia. Część z nich mówiła o odwołanym koncercie Farben Lehre, inne o zmianie kolejności występów. Bardzo brakowało w juwenaliowym programie orientacyjnych godzin, ułatwiłoby to sporo – osoby chcące uczestniczyć tylko w jednym z koncertów wiedziałyby, o której godzinie pojawić się na Łasztowni.

Temperatura sprzyjała, w okolicach godziny 20 pod sceną zaczęło robić się coraz ciaśniej. Z każdą minutą ludzi przybywało, pod bramkami przy wejściu długie kolejki i kartki „brak biletów” w kasach.

Na dobry początek (zgodnie z programem) grali: Charlie Monroe, Favela, Annalisa. Trochę rozruszali szczecińską publiczność, dzięki czemu temperatura w środku tłumu była bardziej znośna. Następnie wystąpiło Farben Lehre, które dało okazję młodym przedstawicielom kultury punkowej do wyszalenia i wyskakania się pod sceną. Bez bisów się nie obyło.

Po krótkiej przerwie technicznej, ok. 22:30 rozpoczął się występ Czesława Mozila, który wystąpił wraz ze swoim zespołem w składzie: Martin (akordeon, pianino), Karen (saksofony), Sassem (bas). Publiczność była uszczęśliwiana już od pierwszych minut – pojawiły się znane utwory, takie jak: „Maszynka do świerkania”, „Krucha blondynka”, „Kiedy tatuś sypiał z mamą”. Wiele osób śpiewało wraz z artystą, widać było wielu fanów, którzy każdy utwór znają na pamięć. Koncert trwał godzinę, co dla większości publiczności było zbyt krótkim występem, dlatego też usilnie domagali się bisu.

Następnym zespołem występującym na scenie szczecińskiej Łasztowni był East West Rockers. Chłopcy już od pierwszych minut rozgrzewali stojący pod sceną tłum. Po kilku chwilach większość osób skakała i tańczyła. Widać było bardzo dobry kontakt wykonawców z publicznością, od razu złapali kontakt i utrzymywali go aż do końca. Grali do 1:30, prawie 2 godziny, było zimno, a pomimo tego niewiele osób wróciło do domu. Większość osób wytrwale znosiła chłodne podmuchy wiatru i oddawała się muzyce miłości, muzyce przyjaźni. Fani znali każdy utwór, słowo w słowo. Zespół bisował kilkukrotnie, rozdawali autografy, witali się z publicznością. Myślę więc, że osoby, które przyszły po autografy, nie były zawiedzione.

Czwartkowe koncerty zaskoczyły mnie frekwencją. Nie podejrzewałabym, że zabraknie biletów. Podobno jeszcze większy tłum szykuje się na dzisiejsze, hip-hopowe koncerty. Będziemy mogli się przekonać już za 4-5 godzin.