Pierwszy mural w Szczecinie malował przy ulicy Dworcowej, naprzeciwko domu handlowego Posejdon. - To była reklama lodówek. Namalowaliśmy facecika, który siedzi przy otwartej lodówce, traktuje ją jak bar. Półki w lodówce uginają się od asortymentu, są warzywa, butelki, i to wszystko namalowane zostało bardzo realistycznie. W kontraście do pustych lodówek w rzeczywistości - wspomina.

Szczecin

Andrzej Maciejewski, rocznik 1939, malarz, grafik: – Dlaczego Szczecin? Najpierw przyjechałem do Kołobrzegu, bo chciałem być żeglarzem, był rok 1963. Bycie żeglarzem to nie była jednak moja bajka, ale w Kołobrzegu trafiłem na fajny okres. Przyjeżdżało tam mnóstwo ciekawych ludzi, którzy chcieli budować Kołobrzeg, zrujnowany w 80 procentach. Architekci, lekarze, którzy też chcieli być żeglarzami. Stworzył się niezwykły klimat. Mieliśmy wspaniały klub Adabar, który scalał całe społeczeństwo.

Potem: – Pewnego lata spotkałem kolegów z Poznania. Zapytali, co ja tu robię. Oni osiedlili się w Świnoujściu. Organizowali pierwsze wydarzenia kulturalne, potrzebowali plastyka. Przyjechałem do Świnoujścia i stwierdziłem, że tam też jest fajnie. Brałem udział w pierwszych Famach. Byłem świadkiem początków wielkich osobowości estradowych Maryli Rodowicz czy Marka Grechuty, którzy tam zaczynali. 

– Pływaliśmy jachtem z klubu wojskowego w związku z czym mieliśmy możliwość cumowania w Szczecinie przy Wałach Chrobrego. A stamtąd już niedaleko do Klubu 13 Muz.

Klub 13 Muz

– W Muzach swoją siedzibę miały związki twórcze, architektów, plastyków, dziennikarzy. Była sala wystawowa, restauracja. – Środowiska artystyczne były scalone, czego teraz nie ma, nad czym ubolewam – mówi Andrzej Maciejewski. – Oczywiście dużo się piło, ale była to „woda rozmowna”, bo wtedy ludzie ze sobą rozmawiali. Jak ja zobaczyłem Klub 13 Muz i Szczecin, który wydał mi się w tamtych czasach niesamowicie egzotyczny: kluby nocne, restauracja Kaskada, Bajka, szwedzcy marynarze, prostytutki. Ten luz, którego nie było w głębi Polski. To mnie się już nie chciało z tego Szczecina wyjeżdżać.

– Miałem ostre wejście w środowisko – uśmiecha się. W 1973 roku w konkursie środowiskowym „Konik Morski” wygrał grand prix, I nagrodę, II nagrodę i wyróżnienie w dziedzinie grafiki.

Jeszcze anegdota z Muz: – Współpracowaliśmy z NRD, miastem partnerskim Szczecina był Rostock. Artyści niemieccy w toalecie w 13 Muzach nie zapłacili za siebie, bo u nich się nie płaciło. „Halt!” – wołała za nimi ze swadą babcia klozetowa. „Halt!!!”. Przestraszony Niemiec dał jej 100 marek.

Raz po imprezie Maciejewski trafił do pracowni Ryszarda Chachulskiego przy al. Wyzwolenia. Budzi się, a tu siedzi przed nim policjant amerykański w białym hełmie MP, z pałą. A to się Chachulski przebrał. Rano poszli na piwo. Wędrowali aż trafili do lokalu, może to była Żeglarska, gdzie wszystkie miejsca zajęte a klienci prasę czytają. „K., co wy tutaj Empik robicie, tu się wódkę pije” – woła Chachulski. Wędrują dalej razem przez miasto. Pod Pomnikiem Wdzięczności polski hymn grają. Stanęli na baczność. A tu szła jakaś pani. „Co ty, hymn grają, a ty nie szanujesz” – ochrzania ją Chachulski.

Murale i mozaiki

Murale w PRL-u spełniały funkcję typowo reklamową. – Ja starałem się, żeby oprócz warstwy nośnej przekazu, to jeszcze miały wartości malarskie – tłumaczy Andrzej Maciejewski.

Pierwszy mural w Szczecinie malował przy ulicy Dworcowej, naprzeciwko domu handlowego Posejdon. – To była reklama lodówek. Namalowaliśmy facecika, który siedzi przy otwartej lodówce, traktuje ją jak bar. Półki w lodówce uginają się od asortymentu, są warzywa, butelki, i to wszystko namalowane zostało bardzo realistycznie. W kontraście do pustych lodówek w rzeczywistości – wspomina.

– Jakieś 10 takich murali w Szczecinie zrobiłem – liczy.

Na terenie Stoczni na pustostanie w pobliżu ul. Stelmacha i Biedronki zachowała się kolorowa kompozycja mozaikowa, którą Maciejewski zrobił ze Stefanią Mazurczak. Dekoracyjną ścianę w centrum z gryfem ze śrubą okrętową, logotypem Stoczni Szczecińskiej.

– Zrobiliśmy ją ze szkła, bo nie mieliśmy kostek mozaikowych. Po szkło jeździliśmy do Krosna i Jasła – wspomina artysta.

Ale nie zachowała się ich płaskorzeźba „Ikar” we wnętrzu portu lotniczego w Goleniowie.

– Moja młodsza koleżanka, Sabina Wacławczyk uparcie wykopuje i promuje te mozaiki, i bardzo dobrze, bo to są rzeczy ponadczasowe – mówi Andrzej Maciejewski.

Refleksja artysty: – Było środowisko, rozmowy, pomysły, zdrowa konkurencja. Było bardzo dużo konkursów dla plastyków. Jak Szczecin może mieć tożsamość, jak się nie szanuje tych dóbr, które stanowią o marce miasta, jak Festiwal Malarstwa Współczesnego. A przecież ci co tu wygrywali dostawali skrzydeł.

KAW i grafika

Dla Krajowej Agencji Wydawniczej projektował plakaty, ilustracje. Pracował z Jerzym Kołaczem, który był tam kierownikiem artystycznym, myślał bardzo nowocześnie i Piotrem Wieczorkiem, który miał niesamowity talent do ilustracji.

– Raz się zdarzyła historia niesamowita, sabotaż wręcz, tylko opowiadając o tym muszę się brzydko wyrazić – zaczyna. – Czy to ktoś celowo, czy się w drukarni pomylili, ale w propagandowym plakacie zamiast „Niech żyje Polska Zjednoczona Partia Robotnicza” ukazało się „Niech żyje Polska Zjebnoczona Partia Robotnicza” i to zostało już wydrukowane. Zadyma była nie z tej ziemi, bo niektóre plakaty, zdążyły już wyjechać na zewnątrz.

Ciekawostką były książki dla dzieci z czasów stanu wojennego. Z braku funduszy powstawały na papierze gazetowym, bajki, baśnie dla dzieci z czarno-białymi ilustracjami. A przecież artysta musi w sposób interesujący przemówić do dzieci, żeby chciały sięgnąć po książkę i ją przeczytać.

Jolanta Szczepańska-Andrzejewska z ArtGalle, kuratorka wystawy Andrzeja Maciejewskiego w Willi Lentza, zwraca uwagę, że artysta znalazł swój sposób pracy graficznej, bliższej klasycznym technikom grafiki warsztatowej, gdzie papier, folia pokryte tuszem, na których wydrapuje precyzyjne ilustracje, zajął miejsce blachy, a komputer jest tylko jednym z narzędzi.

W 400-lecie śmierci Sydonii von Borck przygotował cykl grafik, które pokazał na szczecińskim Zamku. – To się zaczęło od Marianowa. Kiedyś związek (ZPAP) nawiązał kontakt z księdzem Janem Dziduchem z Marianowa, który chciał, żeby Marianowo zaczęło żyć kulturą. Fajne plenery się tam odbywały – wspomina. 

Dodaje: – Jeśli wzrok mi pozwoli, to chciałbym zilustrować jeszcze ballady szczecińskie (pomysłem zainspirowała go przewodniczka Małgorzata Duda).

– Czym dla mnie jest tworzenie? Życiem – odpowiada.

Karoca w Szczecinie

Pani Lucyna, małżonka Andrzeja Maciejewskiego wspomina dla niej najpiękniejszy z murali męża, który powstał naprzeciwko Bramy Portowej, na ścianie obok poczty (wtedy tam był niezabudowany kwartał z budami). Przedstawiał dziewczynę wysiadającą z karety. Nie przyjechała sama. W środku jeszcze siedział dżentelmen w cylindrze. Zamiast koni karocę ciągnęły kolorowe krawaty. Rzecz opatrywało hasło „Co kto lubi? Nowoczesne i tradycyjne wzory tkanin w sklepach WPHW (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego)”.

Państwowe zakłady musiały takie zlecenia przeprowadzać przez Pracownie Sztuk Plastycznych w Szczecinie, a tam obradowało kolegium rzeczoznawców, którzy wybierali projekt.

– Wtedy miasto było szarobure i gdziekolwiek się coś takiego malowało, nie robiło zgrzytu – tłumaczy Andrzej Maciejewski. – Dzisiaj murale są modne, ale nie ma nad tym kontroli. Bo to nie tylko chodzi o sam projekt graficzny, ale też kontekst, nawet najlepsze dzieło może zepsuć panoramę miasta. Nie wolno wpychać tego typu sztuki w zabytki.

Dalej: – Pamięta pani film „Alicja”, w którym Szczecin udaje Paryż. Pokazywali tam plac Zamenhofa. To jeden z nielicznych zachowanych całościowo kwartałów w Szczecinie. Jak można było tam wstawić „wał korbowy” Gomulickiego (Frygę) zrobiony tak tandetnie, że wiadomo było, że to się musi rozlecieć.

Dodaje: – A to oklejanie w kamienicach parterów użytkowych reklamami, albo zasłanianie szmatami architektury. A ci ze sprayami dokończą sprawę. Przecież to zaśmieca pejzaż miejski. 

Andrzej Maciejewski: – Mówiłem, że zostałem w Szczecinie, bo chciałem doczekać, żeby to miasto było małym Paryżem. Bo to było miasto projektowane jako mały Paryż. Jest trochę ludzi, którzy chcieliby, żeby to miasto wyglądało pięknie.

Wystawę prac Andrzeja Maciejewskiego w Willi Lentza oglądać można do 26 maja.