Zmniejszona ze 195 m długości do 60 mm „Ziemia Szczecińska” jako pierwszy polski statek handlowy w 1966 roku opłynęła cały glob w jednym rejsie. – U mnie statek „wpłynął” do butelki 30 ml po perfumach 5th Avenue Elizabeth Arden przez 7 mm otwór – uśmiecha się konstruktor.

Sposób na nudę

Tradycja umieszczania miniaturowych modeli statków w butelkach liczy sobie kilka wieków, a pierwsze udokumentowane przykłady pochodzą z połowy XVIII stulecia. Muzeum w Lubece ma w swoich zbiorach model weneckiego okrętu wojennego w butelce wykonany w 1784 roku przez Włocha Giovanni Biondo, kapitana marynarki Republiki Weneckiej. Dawne modele tworzyli marynarze podczas bezwietrznej pogody w czasie długich rejsów.

W Polsce modele statków w butelkach nazywa się rafandynkami, od Rafała Rykowskiego prowadzącego w latach 90. popularny teleturniej „Piraci”, który polegał na odgadywaniu, gdzie są ukryte statki.

Lech Cegielski nie pracował na morzu, ani w stoczni, tylko po Politechnice Szczecińskiej zajął się radiodyfuzją, rozsyłem programów radiowych, telewizyjnych i łącznością dalekosiężną, w tym ze statkami.

Emeryturę zaczął od wykonaniu wszystkich zaległych remontów w mieszkaniu i przeczytania odłożonych książek. A potem przyszedł mu do głowy „sposób na emerycką nudę”. – Wrócić do modelarstwa, które uprawiałem w dzieciństwie, tworzyć modele statków i okrętów w skali 1:100, zwłaszcza żaglowców z XVII - XVIII wieku. Zawsze mnie pociągała romantyka tamtych czasów – mówi. Potem przeszedł na parowce z XIX wieku, ale one też duże, gdzie je trzymać? Żaglowce w domu stoją nawet na półce w łazience.

Od dzieci dostał butelkę ze szklanym żaglowcem w środku. Cegielski: – Skoro ludzie coś takiego ze szkła potrafią włożyć, to pomyślałem „dlaczego nie ja, stosując na przykład drewno”?

Jak włożyć statek do butelki

Na początek trzeba ustalić parametry gabarytowe wybranego statku. Tu pomocne są rejestry Lloyda, Polski Rejestr Statków, albo po prostu Wikipedia. – Po ustaleniu gabarytów dobieram butelkę. Najlepsze są kwadratowe, które da się postawić. Decydująca jest szerokość statku. Standardowe butelki mają światło szyjki w granicach średnicy 17-19 mm – opisuje Lech Cegielski. – Jak ustalę o ile trzeba zmniejszyć szerokość rzeczywistą, aby model pokonał szyjkę, to otrzymam skalę w jakiej mogę model zadokować w butelce.

Zwykle oscyluje w skali od 1: 500 do 1: 2000.

Dalej: – Mając zdjęcie lub rysunek statku z profilu, kopiuję je do programu edytorskiego, w którym sprowadzam fotografie lub rysunek do wymiarów, jakie założyłem na podstawie dobranej butelki. Po wydrukowaniu mam bazę do zdjęcia wymiarów poszczególnych elementów modelu.

Część narzędzi musiał sam stworzyć, część dostał z odzysku od syna stomatologa. Podstawowym materiałem budulcowym są drewniane szpatułki, patyczki do lodów, mieszadełka do napojów. – Są łatwe w obróbce, wystarcza papier ścierny i dobry pilnik do paznokci oraz ułatwiają konstrukcję warstwową modelu – tłumaczy. – Liczba warstw modelu zależy od tego, ile płytek uda się przepchnąć jednorazowo przez szyjkę. W warstwach należy wykonać kanały do przeciągnięcia nici służących np. do ustawiania masztów w pionie i kołki ustalające warstwy. Warstwy do butelki wprowadza się kolejno od stępki, która musi być przyklejona do dna.

Najlepiej zacząć od Titanica

– W dzieciństwie, kiedy mi już przeszła zabawa żołnierzykami i przeczytałem wszystkie książki typu „Winnetou”, „Old Shatterhand” czy „Wyspa skarbów”, trafiłem na miesięcznik „Mały Modelarz”, który się zaczął ukazywać w drugiej połowie lat 50. Do dzisiaj pamiętam, że pierwszy numer, który mi wpadł w ręce, poświęcony był flocie barek desantowych biorących udział w inwazji w Normandii – wspomina Lech Cegielski. – Budowałem, kleiłem modele, aż do momentu, kiedy w VI LO w Szczecinie trafiłem do kółka radiotechnicznego.

Do trzynastego roku życia wychowywał się w Bydgoszczy, potem rodzina przeniosła się do Szczecina. – Stara Bydgoszcz to było wtedy ciasne miasto, które miało szczęście i nieszczęście, że starówka i centrum nie zostały zniszczone. A tu w Szczecinie czuło się powiew morza i wielkiego świata – podkreśla. – Miasto tonęło w zieleni, a wtedy tej zieleni było dużo, dużo więcej, na przykład Bohaterów Warszawy to była aleja trzech rzędów platanów, a wzdłuż Wojska Polskiego rosły przepiękne stare kasztanowce. Zwiedzałem Szczecin głównie na rowerze.

Chciałby, żeby dziś dostrzeżono walory modelarstwa: – Młodzież kształci się w kulturze obrazkowej dwuwymiarowej. A modelarstwo zmusza do przełożenia modelu ze zdjęcia na trzy wymiary, więc rozwija wyobraźnię trójwymiarową. Poza tym ćwiczy cierpliwość. Może zainteresować historią – wylicza.

Jeśli ktoś chciałby rozpocząć przygodę z modelarstwem butelkowym, to na początek podpowiada zrobić „Titanica”: – Prosta bryła, żadnych żagli, a przy skali 1:1800 mało szczególików i wchodzi bez problemów do butelki Johnnie Walkera.

Szczecińska flota butelkowa

Można kupić statek w butelce jako pamiątkę ze Świnoujścia czy Kołobrzegu, ale tam kadłub, czy żagle powstają na zasadzie licentia poetica. Lecha Cegielskiego interesują statki i okręty w butelce związane z historią Szczecina.

Zbudował w butelce potężny czterofajkowiec „Kaiser Wilhelm der Große”, który w momencie zwodowania w szczecińskiej stoczni Vulcan w 1897 roku, był największym statkiem świata. Zdobył Błękitną Wstęgę Atlantyku. Zapoczątkował serię zbudowanych w Szczecinie, rekordowo szybkich transatlantyków.

Do rozmiarów butelki zmniejszył też statek z betonu „Ulrich Finsterwalder”. Tankowiec o betonowym kadłubie został 30 kwietnia 1944 roku trafiony 500-kilogramową bombą, która poważnie uszkodziła pokład i główny zbiornik do przewozu paliwa. Jednak zewnętrzny kadłub i silnik główny pozostały nienaruszone. Uszkodzenie zostało naprawione, ale podczas próbnego rejsu znów go zbombardowały brytyjskie samoloty lecące na Szczecin. W latach 60. po zdemontowaniu nadbudowy kadłub został osadzony ma mieliźnie jeziora Dąbie, gdzie dziś bywa nawet miejscem do imprez muzycznych.

Prom Gryfia związany ze Szczecinem od chwili narodzin w stoczni Vulcan w 1887 roku, w skali 1:450 trafił do butelki po whisky. – Wycofany z eksploatacji prom można było kupić w ubiegłym roku za 170 tys. zł. – mówi Lech Cegielski. – Najstarszy prom kolejowy w Europie. Pływał przed wojną między nieistniejącym już Dworcem Wrocławskim a północnymi dzielnicami Szczecina, przewoził wagony towarowe, ludzi, a po wojnie, dowoził pracowników Stoczni Remontowej Gryfia na Wyspę Górną Okrętową.

Zmniejszona ze 195 m długości do 60 mm „Ziemia Szczecińska” jako pierwszy polski statek handlowy w 1966 roku opłynęła cały glob w jednym rejsie. – U mnie statek „wpłynął” do butelki 30 ml po perfumach 5th Avenue Elizabeth Arden przez 7 mm otwór – uśmiecha się konstruktor.

Teraz w planach ma pomniejszenie do butelki statku „Kapitan K. Maciejewicz”, który do 1981 roku cumował u stóp Wałów Chrobrego (i mieścił Liceum Morskie) oraz lotniskowca „Graf Zeppelin” cumującego w latach wojny w Szczecinie również przy Wałach Chrobrego.

Lech Cegielski jeszcze nie prezentował publicznie swoich modeli. Ale jeden z wykonanych przez niego modeli w butelce dotarł do Dubaju i znajduje się na biurku armatora, to chemikaliowiec zbudowany dla niego w stoczni koreańskiej.