Miejsce akcji: Tramwaj linii 1. Odcinek pomiędzy pl. Zawiszy a pl. Żołnierza. Czas akcji: Sierpień 2010, godzina 22.23. Bohaterowie: Pan Motorniczy, pasażer. Świadkowie: Starszy osobnik płci męskiej, pijany, nagłym snem zdruzgotany, zaprzątnięci grą wstępną młodzi ludzie w wieku prokreacyjnym, Flegmatyk.

Pasażer wsiada wyjściem przy salonce Motorniczego. Jest już prawie stary a nadto zdyszany i jakby zażenowany faktem, że wsiada w ostatniej chwili. Wszyscy już bowiem zdążyli usiąść a tramwaj nie rusza z przystanku. Czeka więc na niego. Cały tramwaj czeka na niego. Zawstydzony swoim guzdralstwem i podeszłym wiekiem, pasażer dziękuje tramwajowi, a przede wszystkim Panu Motorniczemu, że zechciał na niego zaczekać.

Dziękuje i staje przy okienku fiskalnym oddzielającym go od kokpitu. Przez chwilę jeszcze łapie oddech, wreszcie chrząka, prostuje się, puka w szybkę Dowódcy Pojazdu. Pewnie chce biletu. Ale to błąd. Błąd taktyczny, ponieważ Herr Strassenbahnfahrer podjął właśnie rozmowę przez telefon.

Pasażer widzi, co się dzieje, słyszy rozmowę, której pikantne szczegóły (Jakie jaja! Zholowałem na chatę laskę z dyskoteki i okazało się, że to dziewczyna mojego brata) docierają do każdego zakątka wagonu, dodatkowo otrzymuje od Motorniczego wyraźny sygnał dłonią, aby nie przeszkadzał. Puka jednak, co prawda nieśmiało, lecz raz jeszcze.

Widać poczucie obowiązku, to poczucie wynikające z moralnego imperatywu osadzonego na obywatelskiej świadomości potrzeby dokonania opłaty za skorzystanie z usługi przewozowej wyświadczanej mu oto przez Sp. z o.o. Tramwaje Szczecińskie, bierze górę nad zwyczajnym taktem, który nakazuje nie przerywać bliźniemu zajętemu prowadzeniem – jak to w tym konkretnym przypadku z treści wynikało – mocno prywatnej rozmowy.

Panie motorniczy, można kupić bilet? -Przepraszającym głosem pyta jegomość, gdy pukanie nie przynosi zamierzonych efektów.
Nie ma – wyrzuca z siebie Kapitan. Odkłada telefon, wyjmuje z torby drożdżówkę i wkłada zęby w ciasto.
Jak to nie ma? - Dziwi się pasażer. To, co ja mam zrobić? Kioski pozamykane a ja muszę dojechać na Arkońską. Mam jechać na gapę?
A rób pan co chcesz – odpiera jeszcze bardziej niedbale Dowódca Wozu, wydłubując chrapami kawałki kruszonki z bułki. Bilety się skończyły. Mogę panu sprzedać drożdżówkę. Mam jeszcze jedną – pokazuje na papierową torbę. Ale kawą się nie podzielę. No, siadamy dziadku, bo ruszam i może być bęc na pupę! – ostrzega jeszcze uprzejmie i rozpoczyna "przesyłanie danych".

Starszy pan walczy przez chwilę ze sobą. Nie chce być gapowiczem, z drugiej strony musi gdzieś tam dojechać.

To ja wysiadam – decyduje wreszcie, kątem oka spoglądając  na Flegmatyka. Nie wie, kim jest facet w kapeluszu na pierwszym siedzeniu. Wszystko słyszy, więc jeśli to kontroler zaraz bilet sprawdzi. Kanary teraz są nie do rozpoznania.

Nie zawracaj pan dupy po nocy – rzuca Chief ze swojej sterówki. Jesteśmy w ruchu. Nie czujesz pan, że się ruchasz? Wysiądziesz dziadku na następnym przystanku. Pośrodku przystanku… to znaczy w środku słowa „przystanek” zaczyna gwałtownie kasłać.  Widocznie kruszonka dostała mu się do tchawicy. Odkręca termos. Siadaj pan, bo nie widzę wagonu! – rzuca kategorycznie. Poza tym nie rozmawia się z kierowcą podczas jazdy – dodaje pomiędzy łykami.

Słuszna postawa motorniczego – myśli siedzący w pobliżu Flegmatyk. Pasażer wsiadł wyjściem, wsiadał powoli, guzdrał się wręcz, marudził a później, gdy już  się wgramolił, sapał i gadał coś do siebie. Wielce prawdopodobne, że mędlił pomiędzy dentystycznymi protezami jakieś przekleństwa by wycisnąć z ich czeluści papkę bluzgów nasączonych siarką złośliwości na Szczecińskie Tramwaje Sp. z o.o. albo i na Motorniczego Samego. Ostatecznie mógł kupić sobie wcześniej bilet lub pojechać na gapę. Mógł także pójść na rentę, najlepiej od razu na I grupę, co dałoby mu prawo do bezpłatnych przejazdów całym taborem miejskim bez ograniczeń. Dodatkowo gdyby był młodszy i pracował jako tramwajarz, lub gdyby był policjantem w trakcie pościgu za przestępcę - także miałby bezpłatny przejazd. Mógł też zostać np. posłem. Pasażer się nie postarał, nie pomyślał, nie zabiegał, a teraz w szybkę puka.

Słuszna postawa pasażera – myśli dalej Flegmatyk. Motorniczy wyraźnie „olewa” podróżnego. Jeżeli nawet prowadzący pojazd jest w pewnym sensie Dowódcą Jednostki to, jako motorniczy, spełnia funkcje usługowe. Powinien być, jeżeli nie radosny, to chociażby uprzejmy. Powinien posiadać bilety i mieć szacunek dla starszych osób. To jego obowiązek. W każdym razie obowiązek służbowy. Chamstwo może sobie uprawiać w obrębie własnego mieszkania lub na terenie klatki schodowej. Jeżeli już musi.

Przedsiębiorca, do którego klienci sami przychodzą z pieniędzmi w zębach, a ten nie chce ich przyjąć, to wariat albo bohater tragedii o rychłym bankructwie. Tak właśnie zachowuje się ZDiTM.
To po pierwsze.

Po drugie, a także trzecie, piąte i szesnaste – chamstwo i to chamstwo kierowców jako „opiekunów pojazdów” wciąż się umacnia a nawet krzepnie. Powyższa scenka nie jest czymś na terenie Szczecina odosobnionym. Jako długoletni użytkownik miejskiego taboru przewozowego wiem to i wiem w sposób zdecydowany.

Arogancja, nonszalancja, bezczelność i – jak powiedziałaby moja babcia – dezynwoltura kierowców jest powszechna. Poza małymi wyjątkami to, jak się wydaje, grupa ludzi powiązanych podobną przypadłością mentalną. Na przykład kompleksem Trolla. A może upodabnia ich do siebie seria codziennymi cięgów, które odbierają od swoich żon po każdym obiedzie? 

Dobre kobiety – nie znęcajcie się nad swoimi mężami-kierowcami. Szanujcie ich, przytulajcie, dowartościowujcie. Już ostatecznie złapcie dodatkową pracę, aby utrzymać ich w obrębie domu.
Od nich zależy często nasze bezpieczeństwo, nasz nastrój w drodze do domu i nasz uśmiech w progu mieszkania.

Nie chcemy w tramwaju myśleć o pętli.