…może to i niewygodna pozycja, ale jestem wytrwała. Wytrwała a także przezorna. Przezorna a nadto zdeterminowana. Musi mnie wziąć – dzisiaj wreszcie musi…

Scena 1.

To nic, że kolana doskwierają i oczy łzawią od wypatrywania. Magnetyczne opaski doktora Levina uśmierzają nieco ból rzepek, na powieki nałożę w domu dwie świeżo zaparzone torebki Liptona. Będzie dobrze, musi wreszcie dobrze być. Tylko ta mżawka…mżawka jak czkawka, kawka, trawka, sadzawka. Mża…sza! Coś…nie - wydawało mi się. Ptaszyna tylko kwili, w samotnym budynku, tuż za zakrętem ktoś kurwami gęsto rzuca.

Wstać, wysikać się, papierosa zapalić, w niebo popatrzeć, sms-a, który tuła się samotnie od dłuższego czasu po telefonie  odebrać. Nic to, nic… Jeszcze trochę i zaraz mnie weźmie. Nadjedzie, zwolni, dojrzy jaka jestem skora i zdeterminowana, jak bardzo samotna. A wtedy przygarnie, z szosy podejmie, w krainę inną zabierze… Jest, już jest! Zwalnia - nie, przyspiesza, mija, w mgłę uchodzi! Cóż ci zrobiłam, że znowu mnie odrzucasz!

Przecież raz już mnie wziąłeś…

Scena 2.

…jeszcze tylko kawałek, kawałeczek… Cholera nadała te światła! Mam to w nosie - nic nie jedzie – muszę go dopaść, muszę… Po kiego ch...a postawili tu te barierki! Rowerzysta…czy ten debil nie widzi, że mi się spieszy, że mam cug, że parcie i potrzebę mam? A ten już stanął. Muszę zdążyć dopóki stoi, dopóki tkwi tam wielki, błyszczący, ciepły, bezpieczny… Jestem, już jestem, widzi mnie, widzi bo macham, bo dłońmi obiema sygnały mu daję… Tak, uśmiecha się nawet! Mam go w zasięgu dłoni…

…Skurwiel, gnojek, pacan, świnia…!

Inne sceny…

Zdarzało mi się jeździć ostatnimi czasy autobusami, także lokalnymi, małomiasteczkowymi busikami po terenie Niemiec. Jeżdżą szybko. Szybciej niż u nas. Płynniej jakoś. Także punktualniej, choć – trzeba to przyznać – nasza komunikacja miejska poczyniła w tym względzie wyraźne postępy. Rzecz w czym innym. W tym, co stanowi o – przepraszam za małą dawkę patosu -  humanitaryzmie obsługi pasażera, a co niektórzy mniej zawile uprzejmością zwą. Uprzejmością na wszystkich etapach oraz „płaszczyznach” jazdy – od kierowcy, poprzez pasażera, po kontrolera. Niemiecki kierowca nie odjedzie sprzed nosa biegnącemu pasażerowi, ba – nie ruszy dopóki nie sprawdzi w lusterku czy ktoś tam jeszcze z tyłu do drzwi nie dobiega. Bo wie, że i po to także ma z boku pojazdu wmontowane lusterko. Bawarczyk-kierowca zawiadujący pojazdem komunikacji miejskiej czy też międzygminnej, nie jest Panem Kierowcą vide Kierownikiem Pojazdu alias Szefem Autobusu, ale kierowcą właśnie i jako taki, spełnia funkcje usługowe względem pasażera. Gdyby burczał na ludzi, "sadził się" czy z przystanku uciekał (bo właśnie ma zielone światło) – szybko wyleciałby z roboty. Na południu Niemiec przyjętym obyczajem jest np., że nad głową kierowcy montuje się tabliczkę z napisem:

Dzień dobry. Dzisiaj o Państwa jazdę dba Joachim  Schnytzel.

No i pan Schnytzel dba rzeczywiście o Klienta, dzięki któremu ma pracę i którego opinii obawia się zwyczajnie.

Wie dodatkowo, że jazda nie musi pasażerowi smakować, co nie znaczy, że powinna wywoływać niestrawności.

Ulice mamy od macochy, kierowcy używają pedałów w sposób gwałtowny, kanary są nieuprzejme… Czy to nie powód, aby wkurzony pasażer (o ile został w ogóle z przystanku zabrany) nie zawalił egzaminu, nie przypalił w domu kotleta , nie wyciął zdrowej nerki, nie kupił dodatkowej butelki wódki, nie kopnął kota w przedpokoju?  

Pani Katarzyna, która dojeżdża autobusami do jednej ze Szczecińskich uczelni i która wielokrotnie patrząc w dwuślad za oddalającym się pojazdem dociekała prawdziwego sensu napisu: PRZYSTANEK N.Ż., sugeruje, aby ZDiTM Szczecin rozwiesił na przystankach Instrukcję Skutecznego Zatrzymywania Autobusu.

Być może potrzebne są tu określone pozycje, układy, figury gimnastyczne, których my, pasażerowie jeszcze nie znamy? – sugeruje Pani Kasia. - Bo, jeżeli na przykład kierowca jest człowiekiem wierzącym, to prawdopodobnie łacniej ulegnie klęczącemu pasażerowi, niż kierowca-ateista. Jeżeli lubi rap, no to może przed autobus wyjść i tańcem prosić? Hmm… ale jak dotrzeć do seksoholika lub na przykład geja za kółkiem? D… mu pokazać?   Co na to ZDiTM? Czy są w tym względzie jakieś ogólne, lub szczególne dyrektywy?

Póki co, proponuję  mniej więcej raz w miesiącu przejechać się do Schwarzwaldu lub innej Badenii, wykupić jedniodniową Fahrkartę i z kanapkami oraz termosem w plecaku, przejeździć jedną dobę którymkolwiek busem. Tak dla złapania zdrowego oddechu.

Aha -  koniecznie z lokalną gazetą w kieszeni.

Może się znajdzie jakaś praca?