Zamykam na chwilę oczy. Czuję zapach mięsa. Chłodno jakoś. Dziwnie… Słyszę mewy; krzyczą, że piwo było stare i że Ewka miała okres

Godzina 9.45. Autobus nr 63 relacji Niebuszewo – Skolwin. Bez tłoku, ale wszystkie miejsca siedzące obsadzone. Obsadzają różni: babcia, dziadek, ojciec, wujek, zbieracz złomu z pieskiem i zbieracz butelek bez pieska. I jeszcze dziewczyna „strzelająca” w eter wciąż nowego sms-a, i chłopię dłubiące w nosie z miną E=mc2, i ja – średniowieczny facet w kapeluszu. Jadę do Skolwina. Bajkę będę opowiadał. W głowie mam perypetie Czerwonego Kapturka, w oczach ciepły piasek niedospanej nocy. Nie dość, że położyłem się spać później niż zwykle, to jeszcze ktoś mi nocą urwał snu godzinę. Kradną wszyscy i co da się. Dłubią nawet w czasie.

Acha, autobusem przemieszcza się także grupa uczniów jadących do tzw. Centrum Edukacyjnego przy ul. Hożej.

Piasek z oczu sypie mi się na kolana i opada na stopy. Idę plażą. Z prawej strony morze, z lewej wydmy. Za wydmami chałupy. Jest lato. Jestem w Chałupach. Mija mnie młoda, całkowicie opalona dziewczyna. Co za proporcje… Jeżeli Darwin miał rację i ewolucja odmienia nas wolno, acz nieubłaganie w sensie mentalnym, emocjonalnym i anatomicznym, to ja z niej wysiadam. Ja nie chcę w kolejnej mojej (o ile humanoidalnej) karnacji, doznawać innych wrażeń estetycznych związanych z płcią odmienną nad te, których doznaję przemieszczając bosą stopą rozgrzaną plażę w miejscowości Chałupy. Niech wszystko inne się zmienia, przeobraża i transformuje. Poza dziewczynami. Prawie wszystkimi.

Zamykam na chwilę oczy. Czuję zapach mięsa. Chłodno jakoś. Dziwnie… Słyszę mewy; krzyczą, że piwo było stare i że Ewka miała okres. Mewka-Ewa miała okres? Otwieram oczy i od razu wciskam głowę w ramiona. W powietrzu latają kawały mięsa. Wielkie, krwiste, dosadne, niemal paradne. To nie mewy; widzę: to gawrony, dzięcioły, szpaki i sokoły. One mięso sobie z dzioba do dzioba podają, one chabaniną w siebie rzucają, one wnętrzności swe, piwem wczorajszym (starym podobno) parujące na zewnątrz z jazgotem wywlekają.

- Ku..a, mówię ci, zarzygała mi całe portki, a jak kazałem je wyprać, to zasnęła w wannie! Bo to nie laska, to jakiś cwel wanienny. Nawet cyców nie miała! Ja tam pier…e, na matmę nie idę, muszę zajarać! Zabieraj te wity pier….u od mojej coli!

Wstanę, zdzielę ich po ryju i wyrzucę z autobusu – pomyślałem. Na szczęście (dla nich) autobus zatrzymał się właśnie przy Hożej. Jak cicho, jak dobrze, jak spokojnie. Łagodne tsunami ukojenia rozkołysało mi płyn mózgowo-rdzeniowy i zamarło w okolicy czoła, tam, gdzie słoneczna plama rozgrzewała zziębnięty najazdem rzeźników neocortis.

Chałupy, chcę znów do Chałup!

A chałupa cała we krwi – dobiega mnie zachrypnięty głos gdzieś w tyle głowy. - Mówię panu; jatka, masakra i maskarada! A stara to jak weszła, to zamiast kumę ratować to sama jeb na dupę! Zemdlała i chlupnęła w tę kałużę aż sobie gębę upaćkała. Wyobraź pan sobie – na podłodze dwie baby, w tym jedna z odrąbaną głową, stary na górze dopija denaturat, w łóżeczku krzyczy dziecko, bo się posrało a inkasent za drzwiami odkręca licznik. Bo oni od miesięcy za prąd nie płacili.

Wstanę i strzelę starego w gębę. Czy on sam tym autobusem jedzie? W głowie mam ciepłą plażę
i Czerwonego Kapturka a nie jatkę u sąsiadów. Na szczęście (dla starego) wysiadł wraz z rozmówcą na pierwszym przystanku przy Szosie Polskiej.

Jak cicho. Piasek po łydce strugą złota się osypuje…

- A pani łaskawa to czym jedzie? Bo najszybciej to autobusem. Ja mam zniżkę. Zresztą wzięłam kredyt na dobry procent. Tak zwany kredyt papieski. Na beatyfikację specjalnie taki dają. Już się nie mogę doczekać. Pani, takie przeżycie, takie szczęście, że będę mogła do Piotrowej Stolicy. A ze starym to uzgodniłam, że jak doczeka to pojedzie na beatyfikację Benedykta. Bo on też na pewno świętym zostanie. Wspomnisz pani moje słowa.   

Autobus zwalnia. W drodze do wyjścia mijam reklamę biura turystycznego: Papież czeka w Rzymie na rodaków! Starsze panie żegnają się przed zdjęciem Jana Pawła. Spoglądam w oczy nieżyjącego nam łaskawie papieża i widzę, że – pomijając spojrzeniem stare matrony – uśmiecha się do mnie porozumiewawczo jakby chciał powiedzieć: pozdrów ode mnie Czerwonego Kapturka.