Ktoś robi mnie w balona. Albo w konia. Lub w jedno i drugie. Dodatkowo robiąc mnie w balona wpuszcza mnie w maliny i chce abym, gdy już będę z malin wychodził, wyszedł na idiotę.

Nie wiedziałem, o czym napisać.

No,niby tematów wiele miałem w głowie. Niektóre całkiem fajne – absorbująca, kontrowersyjne; inne takie sobie lub takie byle jakie, ale tego jednego, prawdziwie dobrego, nie było.

Sprawdzałem w kuchni i w drugim pokoju, szukałem w łazience i w przedpokoju, wyszedłem do bramy, nawąchiwałem na chodniku – nic i nic; pustka, beznadzieja, beztemacie … Wszystko wysprzątane, wszystko wymyte i wymiecione. W domu trwał od rana dziwny, obcy mi porządek, na korytarzu zastałem schody wyszorowane do samych desek, na chodniku lśniąco jak w Galerii Kaskada, jakby wszystkie pieski z mojej dzielnicy się wyprowadziły, a sprzątaczki z pozostałej części miasta zjednoczyły miotły i detergenty, aby wypucować wszerz i wzdłuż ulicę.  

Włączyłem radio – żadnych wypadków, afer i samobójstw. Słuchałem przez godzinę i dwie, zmieniałem stacje, natężałem uwagę oraz głośniki – nic. Jeżeli muzyka, to wesoła, rozrywkowa lub marszowa; jeżeli rozmowa, to o przecenach, o spadku opłat za gaz i światło, o polityce rozwoju, o wzrastających przychodach w sektorze tym i tamtym.

TOK FM – rozmowa o radykalnych podwyżkach rent i emerytur; Radio Szczecin – wzmożone dotacje z Unii, oraz budowa nowego dworca i kąpieliska miejskiego; Radio Zet – Grammy dla polskiej grupy Pudzian Band; Jedynka, wiadomości – ostatnia doba bez pijanych kierowców…

itd., itp.

Co tu jest grane? – myślałem zafrasowany. Jak i komu przeszkadzała normalna sytuacja w mieście i w kraju? Kto zniwelował wypadki drogowe, kto ruszył gospodarkę, kto i jak ustanowił tak nagły, tak wyraźny napływ – ba, zalew cały czystości, miłości i przyzwoitości? To nienormalne, to wręcz głupie, to jakaś zasadzka lub prowokacja. Ktoś robi mnie w balona. Albo w konia. Lub w jedno i w drugie. Dodatkowo robiąc w balona, wpuszcza mnie w maliny i chce abym, gdy już będę z malin wychodził, wyszedł na idiotę. A może… ha - może pochlałem nieco z wieczora i utleniany w organizmie etanol zatruwa mi zwoje płata skroniowego, który odpowiedzialny jest za omamy?

Starzeję się, niechybnie się starzeję – myślałem skonfundowany a nawet przybity. Kiedyś mogłem do rana biesiadować, papierosy palić, śpiewać, kawałami w smutasów miotać, a teraz – proszę -  nie pamiętam nawet, czy wypiłem. A przecież, jeżeli wypiłem, musiało tego być niewiele. Czułbym kociokwik. Więc jeżeli to niewiele wywołuje u mnie poranne stany psychotyczno-higieniczno-humanistyczne, to jest to tragedia.

Nie dać się zwariować. Spokojnie. Spokojnie i po kolei. Spać położyłem się z wieczora grzecznie i znacznie wcześniej niż zwykle. Wstałem rano, wykąpałem się, ogoliłem, wypiłem pomidora, zjadłem szklankę mle… czy odwrotnie? Na kota nie krzyknąłem, żonę w progu pocałowałem, zrobiłem pranie, obrałem ziemniaki. Kurna, więc i ja, ja także się zmieniłem, więc i mnie ta - zewnętrzna jak się wydawało - zmiana dotyczyła… Cholera jasna, tu trzeba doktora! I to doktora od głowy! Dobra, tylko zanim zwrócę się o pomoc do medyka, muszę napisać felieton. Mam mniej niż dwie godziny. O czym jednak pisać, gdy wszystko jest na miejscu, wszystko gra i w porządku wszystko? Żeby chociaż kot mi na klawiaturę narobił, żeby sąsiad – jak mu się to zdarza, nabluzgał żonie przed wyjściem do pracy, albo śmieciarze tłuc kubłami poczęli – obsmarowałbym wszystko i każdego. Ale tu nic, nic… Ogarnęła mnie rozpacz. Poczułem się w swoim domu obco i poczułem się w kraju nijako.

I nagle myśl jedna ugryzła mnie wewnątrz skołatanej czaszki. Myśl cięta, zdecydowana, myśl prosta i ostra jak ząb, a raczej jak wąż Eskulapa: Służba zdrowia! Tak, pójdę do mojej rodzinnej przychodni przy ul. Staromłyńskiej. Poproszę o ratunek, o skierowanie, o przywrócenie mi wizji świata normalnego. Wezmę aparat fotograficzny i notatnik, wezmę pożyczony z redakcji dyktafon. Nagram lekarza, pielęgniarkę i panią w rejestracji. Coś znajdę, tam na pewno coś dostrzegę. Ostatnim reformowalnym miejscem w kraju jest z pewnością służba zdrowia. To jasne, to pewne, to ratunek mój jedyny.

W drodze do przychodni mijałem uśmiechniętych rodaków. Dwóch taksówkarzy zatrzymało się, aby mnie przepuścić przez jezdnię, chociaż zasuwałem na czerwonym świetle. Tu i tam śpiewano. Jakiś żebrak podszedł do mnie i wręczył mi z uśmiechem banknot 10 złotowy. Jest źle, jest coraz gorzej – skonstatowałem przyspieszając kroku, a następnie biegnąc wzdłuż ulicy Staromłyńskiej. Na schodach prowadzących do budynku zauważyłem parę całujących się staruszków; na murku przed przychodnią kilku chłopców karmiło rudego kota ze złamaną łapą. Nim szarpnąłem drzwi od korytarza, kątem oka dostrzegłem po drugiej stronie ulicy starszego pana, który wręczał śmieciarzowi bukiecik fiołków. Dziękuję za cichą i skuteczną pracę, dziękuję i życzę zdrowia – wyłapałem zdumionym uchem, drżący głos staruszka.

W budynku byłoby cicho, gdybym nie poślizgnął się na wywoskowanych kafelkach. Łapiąc równowagę, wpadłem na drzwi, które otworzyły się wraz z zawiasami. W ostatniej chwili pochwyciłem kontuar, za którym siedziała pani od rejestracji. Pani wstała spokojnie, ale z rąk wypadł jej długopis, po który natychmiast się schyliłem, przewracając biurko wraz z krzesłem i stojącą na kontuarze herbatą. Nic się panu nie stało? – zapytała rejestratorka uprzejmie, ocierając zmoczoną herbatą spódnicę. Chce się pan zarejestrować na dzisiaj, czy na jutro? Do której lekarki pan sobie życzy? Nie wygląda pan na zdrowego… może szklankę wody albo coś na uspokojenie?

Tak, źle się czuję, mam omamy, jestem chory, chcę skierowanie, chcę do szpitala!… Na Mączną chcę, albo jeszcze gdzieś dalej! Musicie mi zrobić USG, EKG i trepanację Muszę mieć elektrowstrząsy! – Krzyczałem wprost w oblicze pani w rejestracji. Jestem chory a nawet znacznie chorszy jeszcze! Jestem obywatelem i dziennikarzem. Żądam długotrwałego, drogiego, uciążliwego, sprawiedliwego leczenia! Ponadto domagam się brudu na ulicy i pijanych rowerzystów na krajowych autostradach. Żądam chamstwa w sejmie i bezczelnych taksówkarzy na ulicy!... Żądam normalności ze strony swojej głowy i otoczenia!

Krzyczałbym tak być może dłużej jeszcze, gdyby pani rejestratorka nie podała mi tabletki wraz z resztką własnej herbaty. Wtedy nie wytrzymałem - cisnąłem stojącą obok donicę w stronę okna i wraz z resztką szyby wyskoczyłem na ulicę.

Proszę zapłacić za kufel i iść do domu! – dobiegł mnie zniecierpliwiony głos. Zamykamy lokal! Odkleiłem policzek od blatu stolika, przetarłem powieki, wstałem i wysupłałem z kieszeni ostatnią dwudziestkę. Na chodniku wdepnąłem w psią kupę. Z pobliskiej posesji dobiegła mnie ożywcza woń sfermentowanego kubła na śmieci. W sąsiedniej bramie facet z butelką piwa w ręce załatwiał ostentacyjnie potrzebę fizjologiczną. Siedzący za kierownicą stojącej nieopodal taksówki kierowca cisnął na chodnik peta i splunął w moim kierunku. Podwieźć? - wycedził przez zęby w trakcie ziewania.

Na wysokości kościoła przy Bogurodzicy minęła mnie taksówka sprzed lokalu. Kierowca najechał pobliską mi kałużę, po czym przez uchyloną szybę pokazał środkowy palec.

Sen, na szczęście to zły sen tylko – myślałem idąc schlapany w stronę domu.