Lockdown już za nami, ale reżim sanitarny trwa. Na szczęście, nawet w tak trudnych i nietypowych warunkach, kina są w stanie wznowić działalność. Problemem pozostaje repertuar i tu na scenę wkracza „Nieobliczalny”, pierwszy premierowy film hollywoodzki od ponad kwartału. Czy to dobry film? No cóż…
Tęsknicie za kinem? Kino za Wami tak
Koronawirus uderzył w nas wszystkich i niestety nie odpuszcza. Wciąż musimy zmagać się z kolejnymi utrudnieniami i niepewnością. Nic dziwnego, że ucierpiała także kinematografia: zamknięto kina, zawieszono lub odwołano produkcje, cała wielka machina przemysłu filmowego stanęła. Tym bardziej cieszy wiadomość, że znowu można kupić bilet i wybrać się na seans. Na miejscu czekają nas obowiązkowe maseczki, płyn dezynfekujący, wyłączenie z użytku co drugiego fotela na widowni. To nic, to tylko nasza nowa rzeczywistość. Najważniejsze jest przecież to, co można obejrzeć na wielkim ekranie. Niestety, „Nieobliczalny” w reżyserii Derricka Borte okazał się sporym rozczarowaniem. Wizyta w dziwnie pustym post-pandemicznym kinie okazała się dla mnie ciekawszym przeżyciem niż sam film.
Puste kino i stara klisza
„Nieobliczalny” jest niczym więcej, jak w miarę solidnym thrillerem klasy B ocierającym się o slasher. Scenariusz bazuje na schematach tak starych, i tak wyświechtanych, że właściwie już od samego początku wiemy, jak potoczy się akcja i co nas czeka w finale. Spotykamy więc Rachel, graną przez Caren Pistorius, młodą kobietę, której, delikatnie mówiąc, życie nie rozpieszcza. Wykończona przeciągającym się rozwodem zapomina nastawić budzik, przez co utyka w korku, tym samym zawodzi jako matka, nie zawożąc syna na czas do szkoły. Przez spóźnienie traci także swoją najlepszą klientkę. Sfrustrowana trąbi na tarasujące jej drogę auto. W owym samochodzie, a jakże, siedzi przeżywając swój własny zły dzień, grany przez Russella Crowe, anonimowy mężczyzna. Na początku wydaje się, że jest jeszcze szansa na uniknięcie tragedii. Crowe dogania kobietę i w sposób dość uprzejmy i kulturalny domaga się przeprosin. Niestety, magiczne słowo nie chce przejść Rachel przez usta. Przez resztę filmu nasi bohaterowie toczyć będą krwawą i bardzo brutalną potyczkę. Nie będą także w stanie, zwłaszcza Rachel, podjąć żadnej logicznej decyzji, ta przecież zaskutkowała by natychmiastowym końcem fabuły, a przecież czymś trzeba wypełnić te niespełna dwie godziny.
Wielkie ambicje?
Nowy film Derricka Borte bywa przyrównywany do „Upadku” Joela Schumachera i „Pojedynku na szosie” Spielberga. Można się tu dopatrzyć pewnych nawiązań, pierwszy z wymienionych filmów opowiada historię mężczyzny złamanego niepowodzeniami, który daje upust własnej furii, drugi to epicka historia o walce pomiędzy biznesmenem w delegacji a ścigającym go kierowcą ogromnej cysterny. I to by było na tyle jeśli chodzi o podobieństwa. Te produkcje dzieli przepaść w ciężarze gatunkowym, realizacji a przede wszystkim scenariuszu. Jeśli nie jesteś fanem Russela Crowe lub filmów tego gatunku, możesz spokojnie odpuścić sobie seans „Nieobliczalnego”. Warto natomiast przejrzeć repertuar kina i sprawdzić, czy na wielkim ekranie nie będzie grany w najbliższym czasie jakiś klasyk. Takie pokazy mogą być prawdziwą przyjemnością dla stęsknionych rozrywki.
Od jakiegoś czasu słyszy się, że żadne studio filmowe nie zaryzykuje nakręcenia i wypuszczenia blockbustera dla grupki widzów-niedobitków. Najpierw kina muszą znów się zapełnić, tak, żeby inwestowanie w film stało się bezpieczniejsze. Dla mnie taki argument nie jest przekonujący. Bliższa mi jest zasada, że aby zarobić, trzeba najpierw zainwestować. Widzowie pojawią się w kinie, jeśli faktycznie będzie w nim co oglądać. Kinomaniacy wiedzą, że na dobre zawsze warto poczekać.
Komentarze
0