Oryginalna wanna z końca XIX wieku, kredens, piec. Zachowana stolarka okienna. Pięknie ozdobione drzwi i posadzka – taka sama jak w kościele. Wszystko w jednym ze szczecińskich mieszkań, które w swym niemal oryginalnym kształcie zostało zachowane przez obecną właścicielkę.
Jedna z wielu kamienic Szczecina. Ładna elewacja, klatka schodowa. Wchodzimy do ogromnego, niemal 200- metrowego mieszkania. W drzwiach wita nas właścicielka, Pani Władysława.
Oryginalna wanna i śpiewaczka
Który to był rok? Chyba 1951. Wtedy do mieszkania przydzielono trzy rodziny. Pani Władysława z rodzeństwem zajmowała dwa pokoje. Dwa kolejne były przydzielone innym. Przed Panią Władysławą (która woli, gdy mówi się do niej Jadzia) w mieszkaniu były już dwie kobiety.
Był taki piec, w którym należało zagrzać wodę. I te kobiety, które tutaj przed nami zamieszkały owszem kąpały się, ale tego popiołu nie wywoziły. I jak my z siostrą tutaj zamieszkały to ja chyba z pięć wiader popiołu wyniosłam! Te dwie Panie pracowały w Wojewódzkiej Radzie Narodowej, to to były damy. A ta jedna jeszcze śpiewała w chórze, miała taki operowy głos i dużo ćwiczyła, a sąsiad ciągle się z nią kłócił, bo ona tak śpiewała „kokokoko”. - opowiada pani Władysława.
W przestronnej łazience stoi oryginalna wanna. I chociaż jej nogi nie są lwimi łapami i tak robi wrażenie. Na podłodze kafle – te same, które był wyłożone w pobliskim kościele. Kamienica, w której mieszka Pani Władysława była budowana w tym samym czasie co kościół. Jak to się stało, że posadzka trafiła do tego mieszkania? Trudno powiedzieć, może ktoś je ukradł, może ktoś dostał.
Na szczęście do remontu nie doszło
Wszystkie rodziny korzystały z jednej łazienki i z jednej kuchni. Ale później rodziny się powiększały, na świat przychodziły dzieci. Zaczęły się remonty, zmiany. W pewnym momencie nawet mieszkanie miało być podzielone na trzy. Ale plany nigdy nie zostały zrealizowane – na szczęście!
Raz za komuny było tak, że to były plany już zrobione, że cały korytarz miał należeć do klatki schodowej, a mieszkania miały być skrócone, miały być trzy mieszkania zrobione. Już wszystkie plany były porobione, i tutaj już była puszczona ta linia do centralnego ogrzewania i wszystko. A później to się jakoś rozegrało, że tylko kościół podłączyli, a to nie. - mówi Pani Władysława. - Myśleliśmy, żeby trochę może obniżyć, bo okna wysoko, ale szkoda nam tych dekoracji.
I dekoracje zostały. Piękne sufity, niesamowite zdobienia, które można ujrzeć, gdy zadrze się głowę. Ogromne drzwi – również oryginalne – a nad nimi płaskorzeźby. Ale kiedyś mogło tutaj być jeszcze piękniej.
My już oczywiście tego nie zastaliśmy, ale w dawnych czasach było oświetlenie gazowe, czego najlepszym dowodem jest to, że istnieje ten system rurek, który doprowadzał gaz właśnie do plafonów, czyli centralnego miejsca sufitów, z którego najprawdopodobniej wisiała lampa gazowa. Mogłoby to świadczyć o tym, że niegdyś mieszkała tutaj taka dosyć zamożna, znacząca rodzina. - mówi Pan Andrzej, siostrzeniec Pani Władysławy.
Przeszłość przepadła
Dziś sufity są białe, ale niegdyś były miejscem dla przedstawienia różnych scen i wizji artystycznych.
Jak zmyliśmy starą farbę to pod spodem pokazały się takie różne malowidła. Sufit był wymalowany, jakieś motywy biblijne, jakieś niebo etc. - mówi Pan Andrzej - To było piękne, ale już zniszczone. - dodaje Pani Władysława.
Nie wszystko było do odratowania, bo mieszkanie tuż po wojnie było bardzo zaniedbane, zarobaczone. Całe mieszkanie było zapluskwione, by pozbyć się niechcianych lokatorów, Pani Władysława musiała zrywać tapety. Jak te kobiety mogły tu żyć? Jak Ci ludzie mogli tu żyć? – zastanawia się.
Kupiłam taki rozpylacz i wtedy te pluskwy usunęliśmy. No ale one wracały od sąsiada. I prosiłam sąsiada, że my tam mu wytępimy, że prześpi się u nas, bo tu dzieci mamy i te pluskwy się przenoszą. Najpierw obraził się na mnie, ale ja czekałam kilka dni i i znów zaczął mówić mi dzień dobry, i znów powiedziałam mu że to robactwo gryzie dzieci i w końcu sąsiad przyznał, że miałam rację. I zgodził, mąż poszedł je wypryskać i mieliśmy święty spokój. - opowiada Pani Władysława.
Piec jako dzieło sztuki
Niektórych rzeczy nie udało się ocalić z powodu dużego zniszczenia, niektóre z braku umiejętności. W jednym z pokojów stoi piękny piec. Właściwie trudno powiedzieć, że jest to rzecz pospolita, a nie dzieło sztuki, element ozdobny. Pani Władysława przypomina sobie, że dokładnie taki sam piec stał także w drugim pokoju.
Przez trzy lata szukaliśmy zduna, żeby ten piec postawił w takiej samej formie. No ale to tylko Niemcy umieli, a tutaj zduna niemieckiego nie było i nikt tego nie chciał zrobić. Niestety, wtedy nie było Internetu, musieliśmy szukać na własną rękę, nikogo się nie znalazło i piec poszedł... Bardzo mi się ten piec podobał, ale dzieci były małe, było zimno i coś trzeba było zrobić. - wspomina Pani Władysława.
Narożny,biały piec kaflowy typu "berlińskiego". Najprawdopodobniej zbudowany z kafli wyprodukowanych w jednej z 40 manufaktur dawniej istniejących w Velten k/Berlina. Jest to piec dwuskrzyniowy, zwieńczony secesyjnym gzymsem ("korona") oraz ozdobiony ażurowymi drzwiczkami żeliwnymi maskującymi tzw.kawiarkę.- mówi Maciej Burdzy, zdun.
Historia drzemie w ścianach
Z biegiem lat mieszkanie było odświeżane, był robione remonty, naprawy. I nawet w trakcie wszelkich modernizacji przeszłość przypominała o sobie.
Robiąc remont w narożnikach znaleźliśmy wyłożone gazety niemieckie. Widać literki, a na jakimś kawałku to chyba był 1934 rok. Ale tego nie jestem pewny. - wspomina Pan Andrzej.
Ile jeszcze tajemnic kryje to niezwykłe mieszkanie? Trudno powiedzieć, na pewno jego ściany pamiętają wiele historii – tych polskich i niemieckich.
Dziś mieszkanie z pięknym sufitem, piecem, oryginalną wanną i posadzką jest wystawione na sprzedaż. Kto inny będzie pisał ciąg dalszy historii tych murów. Nie szkoda sprzedawać?
Szkoda bardzo, tyle chwil, tyle wspomnień, szkoda bardzo, ale ja mam 80 lat. Mam nadzieję, że kupi je ktoś z pasją, ktoś kto będzie dbał – mówi Pani Władysława.
Komentarz Małgorzaty Wrzosek, współtworzącej projekt „Kamienice Szczecina”:
Trudno oszacować liczbę mieszkań, które przetrwały w podobnym stanie, taka ewidencja raczej nie jest prowadzona. W latach 70 XX w. trochę jeszcze było pięknych portali, zdobień i dekoracyjnych pieców. Jak jest dziś? Trudno odpowiedzieć. Ludzie modernizując mieszkania bezkarnie niszczyli te cudeńka. Zresztą robią to do dziś. I nie tylko lokatorzy, ale i zarządcy domów. Zdarzały się przypadki sprzedaży przedwojennych pieców Niemcom, przyjeżdżającym tutaj właśnie w takich celach.
Ostatnio odwiedziłam kamienicę, w której jeszcze parę lat temu fotografowałam piękne kafle na ścianie we wnętrzu bramy. Przeprowadzono remont w bramie. Można domyślić się z jakim skutkiem. Nie rozumiem takich działań. Często podróżuję do Niemiec i tam upajam swoje zmysły pięknymi wnętrzami bram, architekturą i pejzażami. U nas tak wiele się niszczy i dewastuje, rozbiera, nie szanuje. Naprawdę serce pęka. Dlatego jak zobaczyłam zdjęcia tego mieszkania, to aż mnie serce ścisnęło. To powinno być objęte ochroną konserwatorską. Bo ktoś kupi mieszkanie i zrobi bezmyślny kapitalny remont, czyli obniży sufity, zrobi nową stolarkę, wymieni instalację wodno-kanalizacyjną, etc. A po pięknym wyposażeniu pozostaną jedynie zdjęcia.
W opuszczonych kamienicach przy ul. Śląskiej złomiarze i inni dewastujący niszczyli co popadnie, wynosili na złom różne elementy. Może warto by zapytać Szczecińskie Centrum Renowacyjne w jakim stopniu zachowali takie wewnętrzne elementy stolarki i pieców, etc. w odremontowanym kwartale (Deptak Bogusława, ul. Jagiellońska). Jakie są wnętrza bram, to możemy sami zobaczyć.
To jest spuścizna po dawnych mieszkańcach – piękna zabytkowa dekoracja. Dziś w sklepach jesteśmy w stanie zapłacić krocie, aby mieć w domu coś w stylu retro, coś stylowego. A paradoksalnie wielu z nas posiadało w domu takie cuda, które sami sobie najzwyczajniej zniszczyliśmy. Na pewno nie można zapomnieć tego, że w wielu mieszkaniach pozostały meble po niemieckich mieszkańcach. Wiadomo, że pokusa pieniądza była na tyle silna, iż mebel, rzecz ruchoma można było sprzedać najłatwiej. Rok temu miałam okazję kupić właśnie taki mebel z mieszkania przy ul. Mazurskiej, oznakowany pieczątkami z imieniem i nazwiskiem oraz adresem niemieckiej mieszkanki Szczecina.
Na pewno takie mieszkanie jest źródłem wiedzy o ówcześnie panujących stylach i modzie. Ale i również, jak i nie przede wszystkim o wysokiej kulturze osobistej i szacunku do czyjejś własności (jako lokator dbający o mieszkanie). Bo to, co nam zostawili było na wysokim poziomie, w bardzo dobrym stanie.
Komentarze
8