Dobrze, że mamy w Szczecinie tak duży i piękny cmentarz, park właściwie, na który wybrać się można nie tylko z okazji Zaduszek, ale też, by pójść na zwykły, jesienny, przyrodo-poznawczy i refleksorodny spacer.

  Niech po mej śmierci słońce świeci, Wiatr niechaj babie lato sieje. Nad grób niech moje przyjdą dzieci I niech się jedno z nich zaśmieje. Stanisław Wyspiański, „Testament”

Na spotkanie z naszym odeszłym na zawsze wczoraj i nieuniknionym w żaden sposób jutro. Pomiędzy tymi strefami mieści się śmiech dziecka, płacz nieuleczalnie chorego sąsiada, nasze pierwsze miłosne wzruszenia i – jeżeli ktoś sobie życzy – ostatnie namaszczenie. Świat nasz niedoskonały, ale – jak się wydaje – jedyny.

Szczególne uczucia towarzyszą takim spacerom. Rzadko doświadczane w mozolnym biegu przez codzienność. I tak być powinno. Wszak to nasze dzieciństwo i młodość, pierwsze łzy i zachwyty, pierwsze nasze samobójstwa i ponowne zmartwychwstania w matczynych dłoniach, w ramionach, które nas z niebytu wielokroć unosiły. Tak wiele, wiele z nas samych, właśnie tam, pod opadłymi liśćmi leży; pod płomykami świec biegającymi po granitowych płytach grobów dziadków i rodziców, sióstr, wujów i przyjaciół.

Te szczególne wzruszenia, na które otwieramy chwilę, dzień, czy godzinę, otaczają nas jak starzy znajomi, których zaległe wizyty – odsuwane, odraczane, zapominane – teraz szybko trzeba odrobić. Otwieramy w sobie zapomniane pokoje wzruszeń i przechodzimy przez zakurzone pomieszczenia i korytarze by odwiedzić myśli i uczucia nazbyt trudne, zbyt szczególne, aby można było obcować z nimi na co dzień. Ot, raz, może dwa razy w roku zajrzeć do nich wystarczy, chyba, że los, Bóg, czy choroba, zagarnie z naszego otoczenia kolejną ważną nam osobę.

Oto i Zaduszki. Zapalamy więc na mogiłach po pięć i więcej zniczy naraz, aby odrobić zaległą w ciągu ostatnich miesięcy przy grobie mamy absencję. No i jeszcze kwiaty, i liście do ogarnięcia. Jeszcze oglądamy się przez ramię czy wszystko na mogile równo ustawione. Jeszcze wzdychamy w tramwaju lub w samochodzie, jeszcze nie myślimy o jutrzejszym śniadaniu.

Do kiedyś mamo, do później tato… Wybaczcie, że tak rzadko. Świat wzywa. Świat realny i wirtualny. Zresztą, co to dzisiaj za różnica? Wszystko na powrót się rozpędza, goni, trzeba biec, bo tramwaj bez nas odjedzie, bo za chwilę deszcz zacznie padać, bo wieczorem film albo Internet. I znów zagarniają nas ulice, domy, bramy, klatki schodowe, kuchnie… Jutro wybierzemy ze skrzynki pocztowej garść urzędowych monitów i ponagleń przysypanych stosem reklamowych ulotek. A w komputerze kolejna dawka korespondencji, a za oknem jesień i też liście oczywiście.

Dość często bywam na szczecińskim cmentarzu. Zaglądam tam w dzień, penetruję zarośnięte kwartały, szukam poniemieckich grobów, robię zdjęcia. Można powiedzieć, czuję się tam coraz bardziej jak u siebie…

I boli mnie, że ta wielka, piękna, wręcz kuriozalna na mapie Europy nekropolia jest tak zaniedbana. Że brudna jest, zabagniona, zaśmiecona, na co dzień zapomniana. Bolą mnie wspomnienia o moich spoczywających tutaj bliskich, gdy w pobliżu rdza i śmieci, bagna, że niechlujstwo.

Powie ktoś, że tak naprawdę tzw. estetyka otoczenia jest umarłym zbędna, a żywi, raz w roku, w wieczór zaduszny, w blasku tysięcy kolorowych lampek brudu i zaniedbania nie dostrzegą. Jednak dla tych, dla których Cmentarz Centralny jest również poza mniej lub bardziej cyklicznymi o bliskich wspomnieniami, miejscem estetycznych wzruszeń, nie jest to żadna pociecha. Czy powinniśmy także po mieście chodzić tylko wieczorami, aby nie dostrzegać brudu, zaniedbań, bylejakości?

W tym roku miałem okazję spędzić z żoną kilka tygodni w małej miejscowości Heikendorf w okolicy Kilonii. Zdarzyło nam się także podczas jednego z pogodniejszych dni sierpnia zajrzeć na miejscowy cmentarz.

Kasia pstrykała…

Ładnej pogody i wielu spokojnych refleksji życzę Wam w najbliższym czasie. I nie tylko w najbliższym.