Wojciech Waglewski to praktycznie weteran na polskiej scenie rockowej. Gitarzysta, vocalista, autor tekstów. Zaczynał muzykować jeszcze pod koniec lat 60-ych, a od 1985 roku dowodzi zespołem Voo Voo. Ostatnio zaangżował się w projekt Koledzy (tworzony z Maciejem Maleńczukiem) Po koncercie tego duetu w szczecińskiej Filharmonii udało mi się przeprowadzić wywiad z panem WW, który okazał się bardzo sympatycznym rozmówcą, wyczerpująco odpowiadającym na wszystkie pytania.
Wojciech Waglewski: Czasem z trudem sobie przypominam z kim danego dnia gram … Muszę się rozejrzeć po klubie, żeby zobaczyć z kim występuję. W Szczecinie naszym opiekunem był zawsze Piotrek Muszyński. On nam zawsze wynajdywał ciekawe miejsca do grania. Miał taki klub w dużym budynku przy ulicy ... (w tym miejscu pada podpowiedź „Trans”) Grałem też w kilka razy w „Słowianinie”, z którym jestem zaprzyjaźniony poprzez osobę kierowniczki – Ingi i jej męża, od którego zresztą kupiłem kiedyś fantastyczna gitarę. Oboje to fantastyczni ludzie. Dzisiaj zgadałem się z taksówkarzem na temat Szczecina. Jego gwiaździstej architektury, budownictwa … Muszę przyznać, że lubię Szczecin bardzo choć to trochę chuligańskie miasto. Przypominam sobie jeszcze, że w „Hormonie” mi się dobrze grało. Lubię takie typowe kluby, gdzie są spoceni ludzie, ciasnota, wódka w barze… Oczywiście nie było łatwo, bo na scenie wiało w plecy, garderoba malutka, ale ogólnie fajnie.
Wśród Pana szczecińskich przyjaciół jest także Roman Zańko.
Zgadza się. Pamiętam dobrze koncert jaki zagraliśmy na podwórku wraz z jego podopiecznymi. Przez Romka poznałem Alę Muchę (ona zbierała te wierszyki, kokoryny, które później trafiły na płytę „Muzyka ze słowami”) To dzięki nim zostałem wprowadzony w cały ten niezwykły świat. Romek to fantastyczna postać !
Bardzo często jest Pan pytany w wywiadach o swoich synów czyli Fisza i Emade, a ja chciałem dowiedzieć się czegoś o Pana ojcu – Jerzym Waglewskim, który z tego co wiem był cenionym dziennikarzem prasowym i radiowym, a ostatnio gromadzi dokumenty, informacje i pamiątki na temat kariery Pana i swoich wnuków. Czy powstanie może jakaś książka z tych materiałów ?
Tato chciał napisać książkę, ale choć mi przykro z tego powodu musiałem mu odmówić współpracy. Wiązałoby się to bowiem z długimi, mozolnymi rozmowami z ojcem, który w dodatku z oczywistych względów nie byłby obiektywny. Na pewno wyzłociłby nasze osoby, aczkolwiek kiedyś na początku nie był do końca zadowolony z mojego grania. Tak ogólnie tato to już wiekowy pan, ale świetnie się trzyma. Razem z mamą świetnie się trzymają. Miał też taki wpływ na to co robię, że kiedy pracował dla polskiego radia polonijnego jeździł po kraju z technikami by nagrywać muzyków ludowych. Dwa, trzy razy zabrał mnie z sobą. Miał sporą kolekcję takich taśm. Na pewno te jego zbiory mają dużą wartość. Ogólnie muszę dodać, że moi rodzice żyją w kulcie wiedzy. Cały dom jest nią przesiąknięty …
To także wpłynęło na Pana …
Na pewno. Wydaje mi się, że po to przychodzimy na świat żeby się o nim jak najwięcej dowiedzieć. I to chcę przekazać synom i wnukom. Nie lubię ludzi durnych.
W jakimś wywiadzie przeczytałem Pana stwierdzenie, że pochłania Pan książki jak czekoladki. Czy jakiś tytuł w tym roku szczególnie utkwił Panu w pamięci ?
Zazwyczaj we wrześniu, po wakacjach biorę sobie więcej książek i tak też było teraz. Z takich rozrywkowych pozycji zainteresowała mnie Aleksandra Marynina. Rosjanka, która skończyła studia prawnicze i została milicjantką, a później awansowała w hierarchii i czerpiąc trochę ze swoich doświadczeń zaczęła pisać. Tworzy niebywałą literaturę. Kryminały z taką bajkowością Gogola, tymi charakterystycznymi dla Rosji postaciami... Na razie przeczytałem jedną jej książkę, ale na pewno kupię inne również. Wszyscy zachwycają się Houellebecqiem (na przykład Lech Janerka go chwali), a on na mnie zrobił wrażenie średnie. To dla mnie takie pisanie na pokaz. Naprawdę obrazoburczy jest według mnie Palahniuk i jego książka „Udław się”, którą też niedawno przeczytałem. Poza tym genialna jest też powieść tego tureckiego noblisty Orhana Pamuka – „Nazywam się Czerwień”. W sumie wciąż odkrywam jakieś interesujące pozycje i uważam, że genialne rzeczy dzieją się w literaturze.
Czy jakieś utwory nagrane podczas sesji „Kolegów” nie ukazały się na płycie i czy trudno było wybrać wspólnie jej repertuar ?Właściwie to jeden kawałek nie wszedł. Numer, który bardzo lubię z takiego starego filmu „Prawo i pięść” z muzyką Komedy. „Za dzień, za dwa …” Generalnie to nie było żadnych sporów co do repertuaru. Weszliśmy do studia i zagraliśmy, to co chcieliśmy. To było ciekawe doświadczenie bo Maciek jest gitarzystą wychowanym na bluesie. Ja mam inne spojrzenie na muzykę, ale to było dobre, bo przy takich spotkaniach człowiek uczy się innej optyki. Co ciekawe zagrałem w studiu na bębnach. Potem doszła sekcja dęta Ziuta Gralaka i płyta nabrała wtedy innego oddechu …
Jakie z Pańskich projektów w najbliższym czasie ujawnią się fonograficzne ?
Najszybciej, bo już w grudniu ukaże się, nowa płyta Małego Voo Voo. Potem na 1 lutego jest planowana premiera mojego albumu z synami, a jeszcze pod koniec roku poprzedzi ją singiel. Pieśń o tytule „Męska sprawa”. W tym przedsięwzięciu bierze udział bardzo zacny skład. Sami młodzi, wybitni ludzie m.in. Masecki, bardzo utalentowany pianista ściągnięty z Londynu. Płyta brzmi mocno, gitarowo, analogowo. Powstało coś na podobnej zasadzie jak to było z płyta Marysi Peszek. Początkowo proste piosenki, które przekształciły się w perełki … . piękna rzecz. Potem będzie trasa w czteroosobowym składzie, promująca to wydawnictwo. Około dwudziestu koncertów. Na kolejne miesiące szykuję nowe rzeczy z Osjanem, Leszkiem Możdżerem...
Dziękuję za rozmowę i zapraszamy do Szczecina na koncerty z kolejnymi projektami !
Mam nadzieję, ze niedługo tu wrócę.
Komentarze
0