Koncertująca po całym świecie grupa The Usaisamonster oraz niezwykły zespół Stanley Kubi dali show w Klubie Alter Ego. Z jednej strony można narzekać na małe zainteresowanie występem, z drugiej – jak na niszowy zespół – było one dość wysokie. Ci, którzy przybyli nie powinni żałować. Ja byłam zachwycona. To jeden z najlepszych koncertów, w jakich uczestniczyłam…
O godzinie 21 stawiłam się w Klubie Alter Ego. Dowiedziałam się, że pierwszy zespół wyjdzie na scenę o 22. Tak też się stało. The Usaisamonster ( http://www.myspace.com/usaisamonster ) zaczęli zgodnie z planem. Zespół o tak intrygującej nazwie tworzy perkusista i gitarzysta, obaj śpiewający. Pochodzą z Brooklynu (Nowy Jork). Uwielbiają występować w różnych miastach i spotykać nowych ludzi, jak piszą na swej stronie (“hello. we wanna play in every town! please get in touch and we’ll come to your town! thats why we got on this website, to possibly meet new people in new towns. thanks.“). Ich muzyka jest określana jako eksperymentalny noise rock.
The Usaisamonster wyglądali bardzo oryginalnie. Gitarzysta miał blond dredy i dżinsowe spodenki do kolan. Pomimo tego, że raczej nie był dwudziestolatkiem, był bardzo żywiołowy i świetnie czuł się na scenie. Widać było, że lubi być artystą i muzyka, którą gra, pochłania go całkowicie. Perkusista także był pełen ekspresji i miłości do tego, co robi. Grał z pasją. Jego styl śpiewania czasem przypominał pieśni indiańskie. Muzyka zespołu brzmiała jak psychodeliczne rock, czasem troszkę country, zmiksowane z indiańskimi śpiewami. Słuchało się tego przyjemnie, choć ustawiono dźwięki ciut za głośno i siedząc blisko odczuwało się dyskomfort uszu. Podobała mi się radość, z jaką obydwaj panowie grali i śpiewali.
Następni na scenie pojawili się muzycy Stanley Kubi. Zespół składa się z Francuzów inspirujących się Stanleyem Kubrickiem, co widać np. na ich stronie internetowej ( http://www.stanleykubi.org/accueil.htm ). O ich muzyce mówi się, że to sarkastyczny noise rock, kabaret. I racja!
Panowie z zespołu sprawiali wrażenie spokojnych. Jeden z nich miał koszulkę The Usaisamonster. Dopiero gdy ujrzałam wokalistę zmieniłam zdanie. Był porażający.: ciemnej karnacji, ubrany na czarno, z bródką, wyglądał niczym diabeł. Dosłownie! Psotny chochlik. Wyszedł do publiczności i zaczął testować mikrofon, by go dostroić do swych artystycznych krzyków. Show zaczął się, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki.
Muzycy zaprezentowali się znakomicie. Grali na wielu instrumentach, w tym na egzotycznych jak np. mandolina. Wokalista nie stał na scenie a biegał wśród widowni. Dał pokaz wspaniałego kabaretu. Głownie krzyczał, a nie śpiewał. Rzucał się, zachowywał jakby mocny wiatr wiał w jego stronę. Było to pełne ekspresji! Siedziałam koło filara, a tu nagle zza niego dostrzegłam wyglądającego z szelmowskim uśmiechem wokalistę. Koncert był pełen niespodzianek! Muzyka Stanley Kubi to żarty jak i wirtuozeria.
Grupę wywołano na bis. Znów usłyszeliśmy poplątane dźwięki. Było to trochę podobne do muzyki bałkańskiej i System of a Down. Może dlatego, ze wielu muzyków wyglądało jakby mieli nieeuropejskie korzenie. Co było jedynie zaletą, niosło z sobą orientalną rytmiczność i fantazję. Bis był zdumiewający. Pierw zagrał zespół. Później brano ludzi z publiki, więc można było pośpiewać (z czego skorzystały cztery osoby) jak i pograć. Zespół dopingował występujących. Koncert przerodził się we wspaniałe spotkanie towarzystwa muzykującego sobie. Widzowie mogli koncertować z artystami, członkowie zespołów zamieniali się rolami, np. perkusista The Usaisamonster grał na puzonie, a gitarzysta Stanley Kubi śpiewał.
Bawiłam się świetnie. Poziom gry był bardzo dobry, a charyzma wykonawców biła ze sceny. The Usaisamonster i Stanley Kubi, choć mało znani w Polsce, dali show wysokiej klasy niczym rozsławione, biorące za występ wiele pieniędzy zespoły. Z chęcią wzięłabym jeszcze raz udział w takim muzycznym show.
Komentarze
0