Jedenaście artykułów, dwa dodatki , kilka godzin w fotelu i koniec. Moment, w którym zabieram się za recenzję „Szczecinera” zawsze jest gorzko-słodki. Z jednej strony chciałoby się napisać ‘Szczecin ma świetny magazyn historyczny’ , z drugiej na kolejny numer przyjdzie mi poczekać kilka miesięcy.

Zawsze jest niedosyt. W przypadku 5 numeru to trochę skomplikowane uczucie. Bo z jednej strony dostaliśmy nieco ponad 100 stron, z drugiej jest obietnica, że 6 numer pojawi się  jeszcze w tym roku, a rocznik oficjalnie zmieni się w półrocznik. Ale to wciąż długa droga, długi czas, a 5 numer już przeczytany. Dokładnie, od deski do deski. Jak było? Krótko i jak zwykle ciekawie.

O historii, ale różnorodnie

To co w „Szczecinerze” podoba mi się od samego początku to fakt, że się nie zamykają. Na stronach magazynu historia Szczecina nie jest tylko polska, nie jest tylko niemiecka, a miasto nie jest odzyskane. Jest wszystko i co najważniejsze – jest różnorodnie. Nie wiem ile w tym zasługi wydawcy i redaktora naczelnego (pewnie wiele), ale ta różnorodność i swego rodzaju niepowtarzalność to moim zdaniem przede wszystkim zasługa autorów. Bo często nie są historykami, nie są zawodowymi dziennikarzami,  (czasami nawet) nie są mieszkańcami Szczecina – ale piszą z duszy, z pasji, z poczucia, że niesamowitymi historiami warto się dzielić.

Każdy kto myśli, że „Szczeciner”, to kolejne miejsce, w którym przeczytamy „po prostu” o historii jest w błędzie – na łamach tego wydania przeszłości często towarzyszą silne emocje. Nie brak dat i wydarzeń – ale nikt nie powie, że to suche sprawozdanie faktów. Treść „Szczecinera” przesiąknięta jest osobistymi odkryciami, małymi potrzebami autorów i fascynacją, że w tej szczecińskiej historii jeszcze tyle zostało do odnalezienia.

Sztuka na pierwszym planie

Co w najnowszym numerze przyciąga uwagę? Faktycznie,  jak zapowiadał redaktor naczelny, 5 numer został zdominowany przez sztukę, ale przy 11 tekstach tej przewagi nie czuć tak mocno. Po lekturze w mojej głowie na dłużej zostały dwa teksty – żaden nie jest o sztuce. Pierwszy to fragment pamiętnika Bruna Kautza – Niemca, który przed II wojną ( i w jej trakcie) mieszkał wraz z rodziną w Szczecinie. To ciekawa, bo zdawałoby się z przeciwnego bieguna, perspektywa. Od zakończenia II wojny światowej nie minęło wiele czasu, a przynajmniej nie tak wiele, by pośród nas nie było już jej świadków. Ja fragmenty pamiętnika w głowie zestawiałam z opowieścią dziadka. Nawet nie chodzi o świadomość, że nie wszyscy Niemcy by zwolennikami polityki Adolfa Hitlera czy zrozumienie, że niemieccy obywatele też tracili bliskich.  Że też z tego powodu cierpieli. Czytając ten artykuł poczułam smutek, na myśl, że czeka nasze pokolenie, a może i następne jeszcze wiele lat, by zabliźnić ten trudny czas lat 40. XX wieku.

Na koniec pozytywnie

Drugi tekst to „Kilka słów o rocznicach” Bartosza Sitarza – to właśnie z niego zapożyczyłam tytuł tej recenzji. Na paru ostatnich stronach dostaliśmy przekrój naszego dojrzewania w Szczecinie, naszego dorastania wraz z tym miastem. Z trochę trudnym miastem, bo Szczecin od 70 lat jest zagadkowy. Już nie Niemców, ale czy do końca polski? Jeśli polski to od kiedy? Od lat 40. XX wieku? 50.? A może dopiero 70.? Bartosz Sitarz wziął się za podsumowanie 70 lat Szczecina i wyszło to naprawdę zgrabnie, ciekawie, ale przede wszystkim optymistycznie, bo „Pozostała jednak ciągłość miejsca. Miasto wciąż jest miastem, choć nosi inną nazwę.[…] Dziś potrafimy  patrzeć z uznaniem na tych, którzy zasłużyli się dla miasta, jego rozwoju, kultury, bez względu na to, jakiej byli narodowości”. To bardzo pozytywna myśl dla Szczecina, szczecinian i szczecinerów.

Od kaplic po prozę

Co jeszcze w numerze? Na łamach 5 numeru przeczytamy m.in.  o kaplicach z kościoła św. Jakuba, Fryderyku Wielkim, który wróci do Szczecina, Hansie Hartigu – ciekawym malarzu, którego warto znać, czy  więźniach – z wojennego i powojennego Szczecina.

Nie zabrakło także prozy – w najnowszym numerze Wiktoria Knap w swoim opowiadaniu „Hilda” przedstawiła perspektywę Niemki, która po 1945 roku postanowiła zostać w Szczecinie. I jeszcze dodatki! Bo do 5 numeru wydawca postanowił dołączyć dwa albumy: „Bodurka w Szczecinie. Zdjęcia z kolekcji KTK” i „Siedem dekad polskiego Szczecina”.

Małą wada na koniec

Jest dobrze. Magazyn świętuję mały jubileusz – 5 numer na rynku. Są dodatki i są ciekawe artykuły. Są też wady. Przyznaję z miejsca – jestem wiernym fanem „Szczecinera” od pierwszego numeru. I od początku imponuje mi w jaki sposób magazyn jest wydawany. Świetnej jakości papier, doskonała oprawa graficzna i od początku ta sama, czarno-biała stylistyka. I chociaż rozumiem, że zamysł to zamysł – przy piątym numerze zabrakło mi kolorów. Dokładnie w tekście Zenona Owczarka o Hansie Hartigu, w którym zaprezentowane zostały fotografie obrazów malarza.

Ponadto? Chciałam przez chwilę napisać, że za krótki. Ale to byłaby przesada. Te nieco ponad 100 stron za 28 zł to w sam raz. By się nie zmęczyć, nie przytłoczyć  historią miasta. W sam raz, by przebierając z nogi na nogę czekać na kolejny numer.

Portal www.wSzczecinie.pl objął magazyn patronatem medialnym.

[KONKURS!:  Dziękujemy za udział, konkurs został rozwiązany]