Chociaż karnawał już dawno za nami wróćmy jeszcze na chwilę do szaleństw, na które przed postem pozwolić sobie można. Jest początek roku 1914 – Polski na mapach świata jeszcze nie ma, ale wojna wybuchnie lada moment – tymczasem siedemnastoletnia Helena Reyówna pierwszy raz w towarzystwie rodziców jedzie na karnawał – będzie codziennie bawić się na jakimś balu – ot, pora na wstąpienie w życie dorosłe.

Niebieski zeszyt

Zofia Jabłonowska-Ratajska w swych rodzinnych zbiorach odnajduje niebieski zeszyt – pretekst, by opisać polskie obyczaje karnawałowe. Bardzo dobry pretekst, który w jednej chwili pisarkę zamienia w wodzireja pewnie i rozważnie prowadzącego czytelnika w najpiękniejszym tańcu, bowiem tym, który na parkiet wywołuje najmilsze wspomnienia. Ów niebieski zeszyt – własność babki autorki – jest zaledwie wprowadzeniem do karnawałowych zasad. Zofia Jabłonowska-Ratajska idzie dalej, sięga po wspomnienia, wyszukuje w pamięci rozmówców jak te obyczaje zmieniały się na przestrzeni lat, wszystko zamykając w niepozornej książce pt. „Walca Tańczyłam najlepiej z panien”

Tak tańczyła

Wbrew pozorom książka nie omawia tylko obyczajów obowiązujących na deskach parkietu. W zaledwie 190 stronach mieści zasady wychowania ówczesnej młodzieży, późniejsze perypetie bohaterów, brutalnie przerwanych przez historię i nagły obrót zasad obowiązujących.

Jest rok 1914 i młoda Helena bystrym okiem obserwuje dorosłość, wszystko z uwagą notuje, dając nam dziś – niemal 100 lat później, dokument rzetelnie opisujący wydarzenia tamtej zimy.

Młodości! Dodaj mi skrzydła

Ale książka Zofii Jabłonowskiej-Ratajskiej nie jest suchym udokumentowaniem zmian jakie na przestrzeni lat zachodziły w obyczajach karnawałowych. To porywająca powieść, z której możemy się dowiedzieć dlaczego nie wolno tańczyć z jednym partnerem trzy razy, dlaczego nie przystoi przechodzić z mężczyzną do innego pomieszczenia. Jakie tańce były modne, w jakich strojach należało się pokazać i czym były walce kotylionowe. Niebieski zeszyt to tylko karnawał 1914 – nagle urwany. Przychodzi wojna, Polska odzyskuje niepodległość. Oto jesteśmy wolni, nastaje dwudziestolecie międzywojenne. Zwyczaje karnawałowe trochę się poluźniły – na bale nie prowadzą już rodzice, obyczaje trochę łagodniejsze – ale urok przedwojenny pozostał ten sam. Imprezy karnawałowe to wciąż świetna okazja, by poznać sympatię, by wyswatać kogoś. Nadal się tańczy, są wodzireje, taperzy, czar – mimo kryzysu, ot, najpiękniejszy okres w czasach młodej – bo po 123 latach powstałej – Polski.

Zofia Jabłonowska-Ratajska sięga do wspomnień trochę młodszych od jej babki – których pierwsze bale karnawałowe przypadły na lata dwudzieste i trzydzieste. Ale styl pozostaje ten sam. Wszystko dopiero zmienia się po 1939 roku.

Przede wszystkim przeżyć

Przychodzi kolejna wielka wojna. Na początku wszystkim wydaje się, że będzie szybko, bezboleśnie. Pokonani Niemcy, zaraz wycofają się z pola bitwy, będzie można wrócić do rzeczy najmilszych. Jest jednak inaczej. Karnawału nie ma przez wiele lat, a te które będą organizowane po wojnie w ogóle nie będą przypominały tych z niebieskiego zeszytu. Wspomnienia zaś bali, które odbyły się przed 1939 rokiem będą wyglądały złowrogo podobnie we wszystkich głowach – zginął w Katyniu, powstaniu, na polu bitwy...

Polska komunistyczna, biedna, bez prawa do własności. Owszem, karnawały wciąż się odbywały , ale bez tej świetności, bez blasku, który towarzyszył tym balom do 1939 roku.

Ten taniec to tylko pretekst

Na pierwszy rzut oka książka „Walca tańczyłam najlepiej z panien...” wydaje się zbiorem zasad karnawałowych . Dla mnie jednak to nie tylko moda, ploteczki, romanse i afery. Całość bowiem jest zaprezentowana na pilnie spisanym tle historycznym, które ukazuje jak tańczono w czasie przemian politycznych naszego kraju. W jaki sposób zmieniała się świadomość społeczna na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Na pozór lekka i taneczna forma książki wciąga nas do bliższego poznania wydarzeń historycznych z perspektywy nieznanych, którzy po latach opowiadają autorce co czuli, gdy...

Do zaczytania jeden krok... taneczny

Książkę czyta się jednym tchem. Złapawszy rytm ruszamy prowadzeni przez autorkę i kończymy dopiero z ostatnim taktem tej publikacji. Trochę tęskniąc za czasami, w których nie mieliśmy okazji żyć, ale równocześnie rozkoszując się świadomością, że z tak pięknych tradycji się wywodzimy – zatem, proszę państwa, do walca! Do walca jeszcze raz, by znów zobaczyć, że tańczyła go najlepiej z panien...