Jego chęci do rozwijania swojej pasji nie zdusiła ani przebudowa alei Wojska Polskiego, ani pandemia koronawirusa. Michał Michalski, szewc z 20-letnim stażem z zakładu Majster Fach zapowiada, że wróci do zawodu. W ostatnich miesiącach jego przedsiębiorstwo zniknęło z mapy Szczecina. Jak mówi, wszystko przez niesprzyjające prowadzeniu firmy okoliczności. Wielu klientów przestało odwiedzać zakład między innymi przez trudności z dojazdem. Ciągnący się remont alei Wojska Polskiego, przy której swój zakład prowadził szewc, spowodował spadek obrotów.
– Nosiłem się z zamiarem, żeby zmienić lokalizację na większy lokal. Zawsze chciałem się przecież rozwijać. Żeby zaproponować dodatkowe usługi, czy wejść w nowe, potrzebowałem od tego odetchnąć. Można powiedzieć, że sam zakład bardzo mi w tym przeszkadzał. Może nie lokalizacja, ale miejsce. Lokal był na tyle mały, że zastanawiałem się, jak to zmienić – opowiada Michalski.
Zaczęło się od pandemii
Pierwszym ciosem w zakład Majster Facha był wybuch pandemii koronawirusa. Wówczas Michalski zaczął szukać dodatkowego zajęcia, żeby związać koniec z końcem.
– Zaczęło się od pandemii. Później remont alei Wojska Polskiego dał się we znaki. To wszystko spowodowało, że musiałem szukać innych możliwości, innych dochodów. Zostawiłem mojego pracownika samego. Ten stwierdził w sierpniu zeszłego roku, że odchodzi. No i to był ten moment, który spowodował, że musiałem podjąć decyzję. Albo zostaję tam dalej, albo robię krok w tył, żeby później zrobić dwa kroki w przód. Postanowiłem, że zakład zamykam – mówi z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
W Szczecinie są chętni na usługi szewca
Mimo wszystko nasz rozmówca uważa, że na wizytę u dobrego szewca jest popyt. Sam Michalski w normalnych warunkach nie narzekał na brak pracy.
– Jest tych zakładów coraz mniej niestety. Nie potrafię w stu procentach powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Wydaje mi się, że jestem dalej najmłodszym szewcem w Szczecinie. Mimo tego, że już prawie „czterdziestka”. Ci szewcy są starsi i tak wydaje mi się, że za dwadzieścia lat może naprawdę być problem ze znalezieniem szewca takiego prawdziwego fachowca, gdzie można zrobić coś więcej, niż tylko wymienić fleki [przyp.red. – części zabezpieczające obcas przed ścieraniem] – zauważa. – To jest też tak, że te droższe rzeczy naprawiamy. Samochód dajemy do warsztatu, droższy telefon też. Jeżeli chodzi o obuwie, czy o takie drobne rzeczy RTV/AGD, jak na przykład odkurzacz, to niestety wyrzucamy i kupujemy nowy. Nie jestem za tym. Apeluję o to, żeby jednak te wszystkie drobniejsze rzeczy dawać do naprawy. Mamy teraz taki świat, że wszystko zalewa się śmieciami. Warto czasami zastanowić się nad tym, czy to nie lepiej jednak naprawić, niż wyrzucić.
Klient z butami za kilka tysięcy złotych? To normalne
Większość osób, które odwiedzają zakład szewca, przychodzi z drobnymi naprawami. Regularnie jednak pojawiają się ludzie z bardzo drogimi butami. Wówczas nie ma mowy o tym, żeby wylądowały one w śmietniku.
– Przeważnie pracujesz przy takich butach za paręset złotych. Ale nieskromnie mówiąc, ja bazowałem na takim luksusowym kliencie, czyli bardzo często miałem buty, które kosztowały po trzy, a nawet cztery tysiące złotych za parę. I to nawet kilka par – przeważnie kobiety je przynosiły. Ja wychodziłem zawsze z założenia, że nieważne, jakie buty robię, to tak samo wyceniałem swoją usługę. Już miałem takie doświadczenie, że dla mnie nie było tutaj wielkiego znaczenia. Ale oczywiście kiedyś, w przeszłości, człowiek był w takiej sytuacji bardziej zestresowany. Zawsze przed naprawieniem takich drogich butów trzeba zrobić sobie ład na warsztacie. Musi być wszystko uporządkowane i wtedy dopiero nakładam czarne, lateksowe rękawiczki i zabieram się za te buty.
Codziennie od jednego do pięciu telefonów
Michał Michalski zamierza wrócić do zawodu, mimo tego, że od jego zamknięcia pracuje jako laborant w Akademii Sztuki w Szczecinie. Prowadzi tam zajęcia z przyszłymi projektantami mody pod tytułem „techniki obuwnicze”. Cały czas nosi się jednak z zamiarem powrotu przez nieustające zainteresowanie byłych klientów zakładu. Jak relacjonuje szewc, nawet w 2024 roku dostaje telefony z prośbą o naprawę obuwia.
– Dzwonią i pytają się, czy można coś naprawić. Ja niestety informuję ich, że zakład został zlikwidowany. Słyszę duże zmartwienie. Wszyscy życzą mi powodzenia i liczą na to, że w końcu wrócę. Obecnie łączę te dwa zawody: szewca i pracownika Akademii. Zakład też zamknąłem po części dlatego, że nie byłem w stanie połączyć pracy w Akademii Sztuki i bez pracownika prowadzić działalności gospodarczej. Teraz chcę otworzyć ten zakład na innych zasadach. Chciałbym bardziej robić rzeczy na zamówienie.
Czy szewc ma sens?
Jak mówi nasz rozmówca, zawód szewca w ostatniej dekadzie przeżył metamorfozę. Odchodzi się od modelu osoby, która w większości klei podeszwy i przeprowadza drobne naprawy. Teraz szewc musi zaoferować coś więcej.
– Jeżeli mam polecić młodzieży, która wchodzi na rynek pracy, to jeżeli jest to osoba przedsiębiorcza, to na pewno sobie poradzi. Chodzi o osoby manualnie zdolne. Jest w tym przyszłość. Teraz w obuwnictwie bardzo modna jest renowacja obuwia. To różnego rodzaju malowidła na skórze. Można, jak najbardziej. To są już takie elementy sztuki. Można zamienić starą parę butów, na zupełnie nową – w odświeżonym stylu. To oczywiście pod warunkiem, że ich materiał na to pozwala. Mówię tutaj o malowaniu, pastowaniu, o czyszczeniu, o wymianie niektórych elementów, żeby z tego starego buta zrobić nowy. Taki but wygląda dokładnie tak jak ten ze sklepu. Często nawet lepiej. Szewstwo rozwija się i idzie w takie „artystyczne”. Widzimy często przeróbki butów. Oczywiście nadal szewc wymienia te przysłowiowe „fleki”, ale bardzo dużo jest przeróbek, czy wymiany elementów. Wszystko po to, żeby tego buta przygotowywanego „na jedno kopyto”, dopasować indywidualnie do klienta – opowiada.
Michał Michalski jest członkiem Polskiej Grupy Producentów Obuwia oraz rzeczoznawcą Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego w Łodzi.
Komentarze
15