Koncert taki jak ten piątkowy w Azoty Arenie jest dużo lepszy od niejednego antydepresanta. Nagle czujesz się tak, jakby za oknem grzało słońce, wiał ciepły przyjemny wiatr, chce się śpiewać, a nogi same rwą do tańca.
Pilichowski Band na pierwszy OGIEŃ
Zespół Wojtka Pilichowskiego z Kasią Stanek na wokalu zagrali jako support dla holenderskiej saksofonistki. Nikt inny lepiej nie wprowadziłby publiczności w energiczną aurę, która panowała później nieprzerwanie w Azoty Arenie i nikt inny nie podkreśliłby tak atutów artystów występujących tego wieczoru. Były nimi niewątpliwie mistrzowskie partie instrumentalne - basowe Wojtka Pilichowskiego oraz popisy królowej saksofonu Candy Dulfer – które wzmocnione zostały mocnymi wokalami. Szalejąca na trybunach publiczność udowodniła tylko, że takie połączenie muzyczne stawia na nogi, które zaraz same rwą się do tańca!
Morze „świetlików” i solówka w tłumie
Candy Dulfer zaskoczyła swoich fanów i podczas bisowego występu zeszła ze sceny i spacerując w tłumie zagrała tam swoją solową partię. Czy może być lepszy dowód na okazanie szacunku swoim zwolennikom niż zagranie części utworu dla każdego z osobna? To artystka, która swoim show wywołuje burzę nie tylko w emocjach słuchaczy, ale i w całej okolicy. Muzyka, którą proponuje jest bardzo żywiołowa, miła i wesoła, a do tego wysoce profesjonalna. Mimo że publiczność była tego wieczoru dość skromna, dawała o sobie głośno znać podczas koncertu. Szczecinianie najpierw wspierali Candy Dulfer z trybunowych krzeseł, ale w połowie występu dali namówić się swojej idolce do tańca i zapełnili całą wolną przestrzeń pod sceną. Największym zainteresowaniem cieszył się jej najbardziej rozpoznawalny utwór „Lily was here”, podczas którego na trybunach pojawiło się najwięcej ekranów telefonów, które stworzyły niesamowitą aurę w hali.
Komentarze
1