Zespół, jak sam przyznał ze sceny główny wokalista i konferansjer pan Wacław Juszczyszyn, swoje wizyty Szczecinie można policzyć na palcach jednej ręki, co w 55-letniej historii zespołu oznacza obecność raz na kilkanaście lat. Ta świadomość nadawała wieczorowi szczególny wymiar.
Sala klubu Dekadencja wraz z balkonem była całkowicie wypełniona. A o tym, czy było warto, najdobitniej świadczy trzykrotny standing ovation, który publiczność zgotowała artystom po kolejnych bisach. Muzycy już w bespośredniej rozmowie, mówili, że to bardzo udany koncert. I to nie była kurtuazja – ich wzruszenie było prawdziwe. Przez ponad półtorej godziny zagrano ponad dwadzieścia utworów, z których zaledwie pare nie należało do repertuaru najbardziej rozpoznawalnego. To było niemal niebywałe nasycenie znanymi i kochanymi pieśniami – utworami, które przez dekady tworzyły pejzaż tzw. poezji śpiewanej. Z ich piosenek pochodzą przecież dwa najważniejsze określenia tego gatunku – „Gitarą i piórem” oraz „Kraina łagodności”. To nie są tylko słowa. To symbole całego pokolenia twórców i słuchaczy, wywodzące się właśnie z twórczości Wolnej Grupy Bukowiny.
Kiedy przed pierwszym BISem, w którym maiły by wyśpiewane w refrenie słowa: O dobra rzeko, o mądra wodo, padła dedykacja:
„Niech tą rzeką będzie dziś Odra, która płynie przez Szczecin, tu nieopodal, ale też łączy miasto z naszym obecnym miejscem życia – Wrocławiem.”
Było w tym coś bardzo prostego i pięknego. Taka symbolika nie wymagała komentarza – wystarczyła cisza sali i spokojne uniesienie słów.
Często mawia się – niekiedy z przesadą – że „zespół mimo upływu lat nie stracił nic ze swojej energii, świeżości. Gra tak, jakby czas się dla nich zatrzymał.”
Czy w przypadku Wolnej Grupy Bukowiny widać upływ czasu?
Tak. Widać.
Czas był widoczny w sposobie poruszania się muzyków po scenie, w spokojniejszym tempie dialogów, w drobnych „niedograniach” między sobą, w konferansjerce – bardziej zadumanej niż kiedyś. I choć to wyraźna różnica względem ich koncertów sprzed kilkunastu lat, to było w tym coś głęboko przejmującego. Jak spotkanie po latach z kimś najbliższym – członkiem rodziny, którego pamiętamy w pełni sił, a dziś widzimy już innego: dojrzalszego, mniej energicznego, ale paradoksalnie bardziej bliskiego.
W trakcie wieczoru wydarzyło się coś drobnego wzruszającego, co urosło wręcz do rangi symbolu. Gdy pani Grażyna Kulawik podała panu Wacławowi szklankę wody, a ten – trzymając ją w dłoni – z westchnieniem zwrócił się do publiczności i powiedział: „ To dowód, że na kobiety zawsze można liczyć.”
Nie była to kurtuazja, ale szczera reakcje na prosty, przyjacielski gest. Pani Grażyna, związana z zespołem od niemal samego początku, tego wieczoru promieniowała prawdziwą naturalną młodzieńczością. Choć bardzo mało się wypowiadała, nie pozostawiało wątpliwości, że to ona jest dobrym duchem tego spotkania jak i całej Grupy. Jej uśmiech i oczy pełna dobra czarują niezmiennie.
To spotkanie przypomniało, że przemijanie nie musi boleć – może być źródłem wdzięczności. Bo ci artyści są jeszcze z nami, śpiewają, opowiadają, uśmiechają się. Są – i to właśnie jest najważniejsze. Bo kiedyś – nieuchronnie – ich zabraknie.
Ale to, co zostanie, to nie tylko wspomnienie. Zostaną piosenki – pełne przestrzeni, światła i łagodności. Zostaną słowa, które przez dziesięciolecia koiły, łączyły, przypominały o tym, co w nas łagodne i prawdziwe. I to chyba jest tajemnica ich sukcesu – i muzycznej nieśmiertelności.
Komentarze