– Ta płyta dużo mi dała i teraz gotów jestem część z tego oddać teatrowi, ale wcześniej to teatr mi dużo dał, czego nie zawahałem się użyć na płycie – mówi Olek Różanek, aktor Teatru Polskiego, który nagrał „Płytę krótkogrającą”.
A jak aktor
Jestem zatrudniony w Teatrze Polskim w charakterze aktora, aczkolwiek jestem amatorem. Wychodzi z tego skrót „AA”, który ma w sobie coś pociągającego, atrakcyjnego i przede wszystkim rozwojowego.
Aktorstwo zobowiązuje do uczestnictwa w czymś, co jest płynne i zmienne, tak jak zmienne jest zarówno bycie na scenie, jak i poza nią. Można grać codziennie ten sam tytuł i codziennie poprzez postać wnosić coś nowego. W aktorstwie pociąga mnie bycie żywym. Nie lubię strzelać wykutym tekstem, dlatego nie uczę się go na pamięć, chodząc w kółko i bez końca ze stertą kartek, tylko powtarzam go w akcji, w pracy nad konkretną sceną, aż w końcu jest on we mnie i ze mnie wypływa. Wtedy mogę być kim chcę, w granicach postaci oczywiście. I w tym obszarze, mogę powiedzieć uczciwie i szczerze, jestem aktorem.
A jak Akompaniator
Po udanych dla mnie pracach z Adamem Opatowiczem nad spektaklem „Z piekła do piekła” oraz z Krzysztofem Materną nad „Dymnym”, jest to kolejne przedsięwzięcie, które wiele ze mnie wydobyło i któremu ja sam też dużo dałem.
Współpraca nad monodramem „Akompaniator” (w Willi Lentza) z Zurą Pirvelim była nawet pójściem krok dalej, bo przesunęliśmy środek ciężkości ze śpiewania na czystą grę. Proces twórczy trwał długo, Zura wiecznie mi przerywał i mówił: „A spróbuj tak, a spróbuj tak”. Ja się wewnętrznie denerwowałem, bo on bezustannie coś zmieniał. Aż wreszcie dotarło do mnie, że w ten sposób mnie hartował. Dziś postać Akompaniatora jest we mnie i to on sam prowadzi mnie przez tę sztukę.
B jak brawa
Pewnego razu, żartując sobie, wpadłem na pomysł, żeby zamontować w teatralnej kulisie śmiechomat, czyli taki automat do pomiaru natężenia śmiechu, jaki płynie z publiczności w reakcji na działanie sceniczne. Jako że brawa i śmiechy w naszym środowisku wkłada się nierzadko do jednego worka, śmiechomat badałby natężenie wyrazu uznania dla poszczególnych aktorów, którym na podstawie wyników przyznawałby punkty i wyliczał wysokość premii na koniec miesiąca (śmiech).
C jak credo
Pojęcie credo występuje u nas nierozerwalne w kontekście religijnym. Nawet teraz, gdy z tobą rozmawiam, ty pytasz o credo, a ja widzę krzyż nad drzwiami lokalu, w którym jesteśmy. I czuję się jak w pułapce.
Credo to może być też motto, a moim jest przełamywanie schematów i gnuśności. I żeby nie bać się wchodzić z własną filozofią prosto w paszczę świata.
F jak festiwal
Zawsze marzyłem, by jeździć po festiwalach i w letnim czasie „oblatywać” je wszystkie. Ale jak już zacząłem brać w nich czynny udział, to wracałem do marzeń o siedzeniu w domu i pisaniu poezji (śmiech). To jest chichot losu. Tak trochę jest, że osiągając coś istotnego, ucieka się w inne rejony. W zeszłym roku przeżyłem „Męskie Granie” jako widz, ale od zaplecza. I muszę przyznać, że bardzo nam się te festiwale rozkręcają w Polsce. Wszystko zaczyna hulać po europejsku, punktualnie i z dużym rozmachem.
Sam robię festiwal, który jednak – jak sporo innych imprez miejskich – już dwa lata się nie odbywa.
G jak garderoba
Magazyn momentów wyciszania się i oddychania teatrem. Garderoba jest takim trochę czekadełkiem. Miejscem, z którego wchodzi się na scenę i do którego z tej sceny się schodzi, jest to więc miejsce nie mniej magiczne niż sama scena.
K jak kostiumy
Niektóre tak kocham, że chciałbym ukraść, lub podmienić na gorsze. Na przykład elementy garderoby ze spektaklu „Dymny”. Mam tam świetne buty, które są co prawda o trzy numery na mnie za duże, ale i tak się bronią. To boskie sztyblety w czarno-białą szachownicę.
M jak muzyka
Czyli M jak miłość. Sporo ostatnio śpiewam o nieszczęśliwej miłości, niespełnionej, nieprzeżytej lub skończonej. I mam jeszcze w tym temacie niejedną historię do opowiedzenia.
To, że moja muzyka jest wartościowa i że niesie coś sobą to akurat wiem i tylko chciałbym, żeby nie znikała za szybko w czeluściach rozmaitości, lub bym częściej trafiał z nią do swojej niszy. Bo ja mam takie szczęście w nieszczęściu, albo raczej nieszczęście w szczęściu, że się z tą niszą bez przerwy mijam. To ciągle mnie stawia w pozycji bycia debiutantem, walczącym o słuchacza od podstaw. I są tego paradoksalnie dobre strony, bo dzięki temu nie gnuśnieję i nie starzeję się za szybko w podejściu do wykonywanej pracy.
Zestawiając się z dowolnym artystą mainstreamowym na Spotify, wyjść może taki rachunek, że ja mam dwa tysiące słuchaczy, on ma dwa miliony. No i ja się cieszę tymi dwoma tysiącami, jestem wręcz świadkiem tego jak ich powoli przybywa, a jemu te dwa miliony są obojętne. I kto tu jest szczęśliwy, kto ma fun?
N jak nagrody
Jestem laureatem nagrody Bursztynowy Pierścień za rolę w „Akompaniatorze”. To nagroda, którą na dziś dzień zdobywa się pewnego rodzaju działaniem. Głosowanie poprzez wysyłanie SMS-ów stawia ów plebiscyt w jednym rzędzie z najbardziej komercyjnymi zabawami nastawionymi na zarabianie przez show. Z kolei to oznacza, że można sobie tę nagrodę kupić. Postanowiłem, że zabawię się w grę, którą proponują organizatorzy plebiscytu i zwróciłem się z pomocą Facebooka do przyjaciół z prośbą o głosy. Ci ludzie, znajomi, przyjaciele, słuchacze, pisali mi później, że oddali ich na mnie na przykład po pięć, niektórzy dużo więcej. Nie wszyscy z nich „Akompaniatora” widzieli, ale chcieli mnie docenić mimo to. A ja tylko pragnę zauważyć, że ten zasłużony plebiscyt może być w obecnej formule czymś innym dla jego organizatorów, a czymś zupełnie innym dla publiczności czy osób nominowanych.
Dla mnie nagrodą są już same nominacje do Bursztynowych Pierścieni, bo to wyraz docenienia kreacji scenicznych przez jurorów, wśród których są aktorzy i dziennikarze. W ciągu pięciu lat pracy w Teatrze Polskim zdobyłem aż trzy takie nominacje, dostałem też Srebrną Ostrogę, czyli wyróżnienie dla debiutanta. I to właśnie od tych jurorów.
O jak obsada
Z kim chciałbym zagrać? Z Arkiem Buszko. Inspiruje mnie od wczesnych lat 90., kiedy zobaczyłem w Teatrze Współczesnym „Młodą śmierć”. Były to początki teatru Anny Augustynowicz. Poza Arkiem, spora część tamtego zespołu aktorskiego gra do dziś pod okiem Jakuba Skrzywanka.
Mam ogromne szczęście, że moją twórczość zauważyła Joanna Kołaczkowska. Zrobiliśmy razem piosenkę. No i ciężko mieć jeszcze jakieś marzenia po występie z Nią w Stodole. Mistrzyni Świata w działaniu scenicznym.
Wracając do Arka Buszko, wiem, że przy jego boku mógłbym zdecydowanie przesunąć granice własnych ograniczeń. Jeśli miałbym cokolwiek jeszcze w teatrze osiągnąć, to chyba tylko poprzez intensywny rozwój, dlatego interesuje mnie szeroko pojęte eksperymentowanie. Na tym polu byłbym w stanie pokonywać jakiś własny wstyd i przesuwać pole widzenia siebie i sprawy.
Teatr jest bardzo atrakcyjnym miejscem do budowania siebie. Jest miejscem, w którym można naprawdę siebie pokochać, a nie jedynie ekscytować się tym, że będzie mi dane wystąpić u boku znanego aktora.
P jak „Płyta krótkogrająca”
Jest dla mnie krokiem milowym. Udzielam się tam nie tylko wokalnie, ale po raz pierwszy także instrumentalnie. Gram nieco na gitarze, no i przede wszystkim na syntezatorach. Bo u swej podstawy tak właśnie ten album powstawał, przy pomocy komputera i brzmień syntezatorowych. Później wysyłałem te numery Borysowi Sawaszkiewiczowi, który brał na siebie produkcję muzyczną każdego z nich. Pod jego okiem zrobiłem też ogromny postęp w śpiewaniu.
Ta płyta dużo mi dała i teraz gotów jestem część z tego oddać teatrowi, ale wcześniej to teatr mi dużo dał, czego nie zawahałem się użyć na płycie.
P jak poniedziałek, czyli teatralna niedziela
Poniedziałki to bardzo aktywne dni dla aktorów, bo tylko wtedy możemy załatwić wszystkie bieżące sprawy. Nie jest to niestety możliwe w żaden inny roboczy dzień tygodnia z powodu dziwnego systemu pracy w godz. 10-14 i 18-22.
R jak reżyser
Reżyserowałem kiedyś klip Baltic Neopolis Orchestra do utworu „Sinfonietta” Pawła Łukaszewskiego. Jedną z ról grał tam Arek Buszko (śmiech).
Teraz zrobiłem dwie produkcje do swoich piosenek „Dajmy sobie rok” i „Kropka nad Y” z ekipą filmową 24fps.pl. Udało nam się w ciągu dwóch dni zrealizować dwa klipy, paralelnie, w tym samym czasie, bo obie historie się zazębiają. Uznaliśmy jedynie, że „Dajmy sobie rok” będzie zadymiony a „Kropka nad Y” kolorowa. I tak przy realizacji sekwencji przykładowo w kuchni, trzeba było robić ujęcia do obu klipów niemalże jednocześnie. Przy „Dajmy sobie rok” dymiliśmy z dymiarki, po czym oddymialiśmy pomieszczenie i robiliśmy ujęcia do „Kropki”.
S jak Szczecin
Myślałem, że już nie doczekam zmian, które zaczynają następować w tym mieście. A wystarczyło zrobić bulwary, by okazało się, że w mieście są ludzie.
Mówiłem kiedyś, że nasze miasto ma 10 serc, bo każdy jego plac jest ważnym skupiskiem i że żadne polskie miasto tego nie ma. Ale teraz okazało się, że prawdziwe centrum, mityczny rynek, którego szukaliśmy, jest nad rzeką.
T jak teatr w budowie
Pięć scen w Teatrze Polskim. Ogromna szansa dla miasta. I życzę tego samego Teatrowi Współczesnemu.
Z jak zabobon
Pamiętam jak przy pracy nad „Pensjonatem Pana Bielańskiego”, przechodząc przez okolice sceny gwizdałem sobie, a któryś z aktorów powiedział do mnie: „Olek, nie gwiżdż”. W teatrze nie powinniśmy gwizdać, a gdy upuścimy egzemplarz sztuki, należy go przydepnąć i dopiero podnieść.
Miałem swój zabobonik, który stosowałem przez całe lata. Nosiłem podczas każdego występu w kieszeni jednogroszówkę. Lata temu dostałem od Ani Suchockiej jakiegoś dziwnego małego grosza. „Masz, on ci przyniesie szczęście na scenie” – chciała mnie w ten sposób wesprzeć i doceniam to. Potem gdzieś mi przepadł i musiałem znaleźć sobie zamiennik. Za którymś razem okazało się, że nie jest mi on niezbędny i oddzieliłem się od tego małego kawałeczka miedzi.
Komentarze
2