Jeden zaczyna Gustawem w „Dziadach” Mickiewicza, a inny Gustawem w „Ślubach panieńskich” Fredry. Wygrałem tym Guciem plebiscyt na najsympatyczniejszego aktora. Pomyślałem: „Jestem u siebie”.

Michał Janicki, jeden z najbardziej popularnych szczecińskich aktorów, aktor Teatru Polskiego i założyciel Teatru Kameralnego, dzieli się hasłami wokół nadzwyczajnego fenomenu, jakim jest teatr.

A jak aktorstwo

Nie mieliśmy w domu telewizora, ale mieliśmy radio. Radio emitowało wtedy „Codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym”. Ja na to czekałem i słuchałem z zapartym tchem. Występowali w tym najwięksi aktorzy: Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Zofia Mrozowska, Antonina Gordon-Górecka. Ich głosy to było coś niesamowitego. Dzisiejsza dwudziestolatka skanduje, ponieważ dzisiejsze rozmowy odbywają się krótko i przez SMS: „byłam”, „chcę”, „tak”, „nie”, „później”, „jutro”. A u tamtych była fraza, mądrość, znacząca pauza. Ich talent wprowadzał mnie w najtrudniejsze książki, których pewnie bym nie rozumiał, gdybym sam czytał.

Potem były Teatr Telewizji, Kabaret Starszych Panów. Z kolegami nie miałem szans o tym porozmawiać, bo nikt tego nie oglądał, ale mnie to interesowało.

Myślę, że to w dużej mierze wyrobiło mi gust, smak.

I w pewnym momencie przez zawieruchę życiową znalazłem się w szkole teatralnej.

Najdziwniejszą rzeczą w tym aktorstwie było to, że mi je wywróżyła Cyganka. Jako 15 – 16-latek przesiadywałem z koleżanką w kawiarni w Sopocie. Kawa, papierosy, udawanie starszych. Ubrani w swoje najlepsze ciuchy. Koleżanka Dorota świetnie improwizowała. „A kiedy wróciłaś?”, „Przedwczoraj, jeden samolot mi uciekł”... itp. itd. Raz do kawiarni weszła Cyganka w kolorowej sukni. „Powróżyć, powróżyć”. „A – myślę – powróżę sobie”. „Proszę pani, halo pani Cyganko. Byłaby Pani miła mi powróżyć”. Zajrzała do ręki i do karty. „Ty stąd wyjedziesz. Nie będziesz tu mieszkać. Ty będziesz stał. Na ciebie ludzie patrzą. Światło świeci na ciebie”. Myślę: „No, odjechała, ja bym miał opuścić Trójmiasto, przyjaciół?! Nigdy!”. Nie skojarzyłem też tego ze sceną.

A koleżance nie chciała wróżyć, kazała na siebie nie patrzeć, nawet splunęła. I zapomniałbym o tym, gdyby nie to, że ta dziewczyna zmarła tragicznie w wieku 30 lat. W życiu już sobie nie powróżę.

B jak brawa

Przyjmę każdą ilość. Są jak powietrze. Wszyscy, którzy grają tylko w filmie, nie znają braw, więc nie wiedzą, czym to pachnie, jakie to jest... uzależniające, wspaniałe! (uwaga woda sodowa). Aktor ma odruch psa Pawłowa, jak słyszy brawa, od razu go zgina. Możecie nas tak trzymać w pół zgiętych godzinami, to jest sprzężenie zwrotne. Był taki wierszyk. Andrzej Zaorski chyba go napisał. Hiena to jest brzydkie zwierzę, hieny nikt nie lubi, bo ma brzydką paszczę, ale my ludzie sceny wolimy nawet hieny, od widza, który nie klaszcze.

D jak debiut

Jak uciekałem przed wojskiem do teatru, to myślałem sobie, że może wiele w teatrze nie zdziałam, ale towarzystwo spotkam fajne. A potem się okazało, że to też spotkanie z literaturą, filozofią, psychologią, z osobowościami jak na przykład Janusz Głowacki.

Przez to, że szkoła teatralna w Gdyni puszczała nas od razu na scenę, to pierwsze strachy miałem od razu na pierwszym roku, w „Pericholi”, gdzie tańczyliśmy i śpiewaliśmy duże partie zespołowe. I to trwało cztery lata studiów. Jak potem znalazłem się w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu (tu debiutował rolą Marskiego w „Jestem zabójcą” Aleksandra Fredry - red.) z kolegą z innej szkoły teatralnej, to jemu wszystko wypadało z rąk i mówił do mnie: „Jezu, Misiek, ty też po szkole i masz taki luz”. „Mam luz, bo ja już od czterech lat zasuwam na dużej scenie z dojrzałymi aktorami” – odpowiedziałem.

G jak garderoba

Garderoba to odpoczynek i nasz schowek. Na początku siedziałem z Jackiem Polaczkiem, czyli z życzliwym mentorem. A potem się przeniosłem do Adama Dzieciniaka i Zbycha Filarego. Te rozmowy, które się toczą między nami w garderobie, żarty. To jest całe życie teatralne.

30 lat w jednej garderobie jak stare dobre małżeństwo. Krzysztof Kowalewski podobnie mówił: „Mi najbardziej zależało na tym towarzystwie, które było w teatrze, na tej atmosferze, na oparach absurdu, które unoszą się w tym nadzwyczajnym miejscu, jakim jest teatr”.

Nie ma dnia, żeby Dzidek (Dzieciniak) czegoś nie wykombinował, czegoś zabawnie nie skomentował, podsumował. W kabarecie śpiewam taką piosenkę „Piękny był Stasio” – śpiewam to jako ksiądz. Potem podchodzi do mnie dyrektor Adam Opatowicz, zamieniamy kilka słów. A Dzidek mówi: „Ty powiedz mu wtedy: a czy pan dyrektor nie ma na drugie Stasiu, bo też taki ładny”.

W naszej garderobie bywają wszyscy, którzy przyjeżdżają na występy gościnne. Stanisław Tym, Andrzej Poniedzielski, Artur Andrus siedzieli w naszej garderobie. Joanna Kołaczkowska, jak wpadnie, to wychodzi z tego gotowy nowy program.

K jak komedia

Nagle dzwoni do mnie Mirosław Kropielnicki, który grał Gucia w „Ślubach panieńskich” w Teatrze Polskim w Szczecinie. „Słuchaj, ja wyjeżdżam stąd do Poznania za żoną, ale tu zostawiam rolę Gucia w „Ślubach”, myślę, że ty byś to tu zrobił”. I powiedział taką znamienną rzecz. „Jeden zaczyna Gustawem w „Dziadach” Mickiewicza, a inny Gustawem u Fredry. To są dwie drogi aktorskie. Wygrałem tym Guciem plebiscyt na najsympatyczniejszego aktora. Pomyślałem: „Jestem u siebie”. Teatr ma dwie maski, uśmiechniętą i tragiczną. A komedia jest jak jazz, gdy partner ma taki słuch jak Dzieciniak czy Adamska, to można jazzować, aż do spazmów na widowni. Jerzy Gruza powiedział mi po przedstawieniu dyplomowym, że mam coś, co nazywa się „feeling w timeingu” (wyczucie w czasie). Co nie tak często się zdarza. Wtedy nie wiedziałem, że to taki poważny komplement. Po latach okazało się, że to ta cecha spowodowała, że w komedii czuję sie tak swobodnie.

O jak obsada

To 80 proc. sukcesu.

Miałem kilka propozycji wyjazdu ze Szczecina. Jerzy Kownas, starszy aktor, najlepszy Szwejk, mówił do mnie: „Misiek, ja znam Karwańskiego (Edmund Karwański, ówczesny dyrektor Teatru Kwadrat w Warszawie - red.), ty idź do Kwadratu, ja ci to załatwię”. Ale ja myślałem:

„Kogo spotkam? Z kim tam będę grał? Gdzie ja tam takich kolegów znajdę, że już o dyrektorze nie wspomnę?”. Bo gdzie Karwańskiemu do Opatowicza, a warszawiakom do szczecińskiej publiczności – nawiasem mówiąc.

Myślę, że ciekawie by było zagrać z Agatą Kuleszą. Gdybym mógł wybierać, to z Krystyną Jandą. Zawsze mnie fascynował Zapasiewicz, no ale... za późno.

R jak reżyser

Najważniejszym w moim życiu był na pewno Jerzy Gruza. Można było w Teatrze Muzycznym w Gdyni podglądać, jak prowadził próby, jak rozmawiał z aktorami. Ostry, inteligentny, złośliwy, ale i uroczy.

Kiedyś Jerzy Gruza mówi: „Wyjeżdżam, bo widzę, że ja ciebie zamykam, ograniczam, wyhamowuję. „Kolacji dla głupca”, jaką tu macie w Szczecinie, to ja takiej nie widziałem”. „W Warszawie gra Krzysztof Tyniec”. „Tam jest Tyniec, a u was cały zespół”.

Marek Gierszał, to jest kaliber, mocne uderzenie, reżyserowane przez niego „Bóg mordu” i „Pensjonat Bielańskiego”, to była bardzo, bardzo ciekawa praca, za każdym razem różna.

S jak Szczecin

Jak tutaj przyjechałem z Torunia żukiem z kanapą i dwoma fotelami, które mi kupiła Zofia, jako niezbędnik podróżny. Wjeżdżamy na ten most, a tu Wały Chrobrego, zamek, muzeum i teatr. Wjazd Kleopatry do Rzymu.

Aleksander Bardini mówił do nas po egzaminach: „Idźcie, będziecie pracować w teatrze, będziecie przynajmniej mieli z porządnymi ludźmi do czynienia”.

Oczywiście myślał o publiczności, bo o tym, co się dzieje za kulisami, można by kilka skomplikowanych książek napisać, polecam pozycję A. Efrosa pt. „Próba - moja miłość”. Ja oglądam Szczecin przez pryzmat ludzi, którzy przychodzą do teatru. Wszyscy nam zazdroszczą publiczności w Szczecinie. Do teatru chodzi ta lepsza część społeczeństwa. Bo kim trzeba być, żeby pójść do teatru? Trzeba być inteligentnym, wykształconym, zamożnym i naiwnym, żeby dać sie nabrać za własne pieniądze na te chwile zmyślonej prawdy, które proponujemy. Ale marzyłaby mi się też taki obrazek, rodem z jarmarcznego straganu: drewniana chata, ja na ławce, przy nodze pies, na kolanach kot, w tle śpiewa ptactwo (z wyłączeniem drobiu), Zofia pląsa w szyfonach pod jabłonią (i kombinuje przy jabłkach jak pramatka Ewa) w sadzie. Z sieni delikatnie sączy się muzyka klasyczna. Bo ja skory do zabaw i wesołości, ale muzykę lubię poważną i literaturę też. W teatrze siedzę wytrwale na bardzo skomplikowanych dramatach psychologicznych (polecam „Pijanych” Wyrypajewa w Teatrze Współczesnym).

Z jak Zofia

Zakochałem się w Zofii, kiedy zobaczyłem jak tańczyła. Mała, filigranowa niewiasta, a to jest granat odbezpieczony, ogromny temperament. A potem okazało się, że to urodzona menadżerka. Za każdym mężczyzną stoi kobieta. W moim przypadku kobieta siedzi obok i to na miejscu kierowcy, nie mam prawa jazdy. Gruza, który się z nią przyjaźnił, mówił, że „Zosia powinna być żoną dyplomaty - ambasadora, na przykład...”. I wykrakał. Od niedawna jestem ambasadorem Grupy Polmotor, ściśle marki Renaut. Do zobaczenia na trasie!