Fani Barcy i Realu przecierają oczy ze zdumienia, kwilą na boku, płaczą w poduszkę i wycierają ciurkiem lecące łzy o suknie kobiet, mam albo żon, co kto ma. Niemieccy kibice krzyczą „Sieg!”, Polacy lżą Roberta Lewandowskiego z zawiści i za formę strzelecką w reprezentacji (a raczej jej brak), a szczecinianie zastanawiają się, dlaczego Pogoń jest taka słaba. Czy jednak potrzebnie emocjonujemy się sportem tam, gdzie zostały już niemal tylko pieniądze?

 

D-Day 1, wtorek, czyli Bayern – Barcelona

Mecz, na który wszyscy fani dobrej piłki oczekiwali od dawna. Barca, która w ostatnich meczach Ligi Mistrzów z PSG tylko remisowała, nie była zdecydowanym faworytem. Jednak to, co pokazała we wtorek, przyprawiło jej kibiców, których liczne rzesze znajdują się także w Polsce, o niestrawność, bóle głowy i zębów, ataki neurozy. Idę o zakład, że w wielu polskich domach kobiety i mężczyźni rzucali przedmiotami i upijali się na smutno. Zaś fani Bayernu, których jest u nas zdecydowanie mniej, ze stoickim spokojem gładzili wąsy, z cichym uśmieszkiem pogłaśniali swoje odbiorniki. Cztery do zera to wystarczająco dużo, żeby czuć się komfortowo przed rewanżem.

Od lipca trenerem Bayernu zostanie Pep Guardiola, współautor niedawnych sukcesów Barcelony. W internecie krąży jego wypowiedź z czasów, gdy opuszczał Barcelonę jako piłkarz: Opuściłem Barcelonę, gdyż już nie czułem wielkich emocji wchodząc do szatni klubu każdego dnia. Ciekawe, co powiedziałby o powodach przejścia do Bayernu i czy znalazłaby się tam wzmianka o pensji.

D-Day 2, środa, czyli Borussia – Real

Wiadomość z ostatniej chwili: Lewandowski przechodzi od przyszłego sezonu do Bayernu. Idealny początek dnia dla kibiców Borussii. Götze podpisał papiery o przejściu wcześniej, a przynajmniej okazało się, że podpisał wcześniej. Wyciekło jednak w dniu półfinału. Wylało się mleko. Kibicom drużyny z Dortmundu, których nie brakuje w Polsce, także ze względu na trio Błaszczykowski-Piszczek-Lewandowski, ściskają się żołądki, krew odpływa z kończyn, włosy stają dęba. Taki transfer w takim dniu. Niemieccy kibice przychodzą w sukurs i, dając wyraz swoim uczuciom związanym z odejściem Götzego, przynoszą odpowiedni transparent: „GÖTZE RAUS”. Nic to, nic. Mecz ułożył się doskonale dla Borussii.

Czy nie ma jednak dziwnego uczucia, związanego z odejściem dwóch kluczowych graczy do Bayernu? Czy nie pozostaje jednak pewien gorzki posmak po słodkim zwycięstwie? Z Borussii do Bayernu, to jak z Polonii do Legii, jak z Lecha do Pogoni, pomijając poziom sportowy. Dziękuję Bogu, że jestem neutralnie nastawiony do piłki klubowej, bo inaczej na pewno nie mógłbym wczoraj spokojnie zasnąć.

Zwykły dzień, czyli mecz Pogoni

I oto przychodzi czas, by wspomnieć o naszym brudnym podwórku, ciasnym, ale własnym. Najgorsza ekstraklasowa (nazwa naszej najwyższej piłkarskiej ligi zawsze wywołuje u mnie uśmiech politowania) drużyna wiosny na wiosnę właśnie błagalnie woła, skomle wręcz o pieniądze. Gdyby ta „trzynastka” od miasta zależała od piękna gry, stylu i zaangażowania, to oczywiście żadnych pieniędzy by nie było. Ale milion się znajdzie, a jakże, w końcu to nie sławetne nagrody na Kontrapunkcie. I są też tańsze wejściówki dla najmłodszych fanów – sielsko, anielsko. Ci najmłodsi jeszcze wierzą w prawdziwy sport, ambicję, zaangażowanie dla klubu i miejsca, dla którego się gra. Jeszcze będą mieli czas się rozczarować. Na razie z Legią 1-3, a Podbeskidzie depcze po piętach.

Dziwnym zbiegiem losu, mimo że tam, na zgniłym Zachodzie, pieniądze są i deprawują ambicje, piłkarze grają w piłkę na światowym poziomie. Na naszym podwórku, gdzie co jakiś czas o beton odbije się szmacianka, choć miliony się rozpływają, piłka toczy się wolniej. Z rozpaczą, z błaganiem, z obowiązkową kartą kibica w kieszeni wołamy: „Portowcy!”. Ale czy oni nas słyszą?