Czujcie się zachęceni do czytania relacji z koncertu zespołu Czesław Śpiewa. W tym cyrku wszystko jest możliwe! Usłyszycie wielkie drżące trąby i odległe syntezatory. Jeszcze pożyjecie poeci prawdy/Jeszcze pożyjecie padając z nóg. Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty. Żaba tonie w betonie. Krucha blondynka zawsze na „tak”.

Zwykły dzień i o 19 już w Imperium, trochę boli głowa, ale szybko biorę coś z podręcznej apteczki na „po imprezie”, choć to dopiero przed imprezą. Ludzie. Dużo ludzi. Coraz więcej. A artyści się spóźniają i tylko widzę hostessy noszące im piwka na backstage. I to rozumiem tak samo jak to, że artyści mogą się spóźniać. Zresztą za muzykę Czesława i koncerty, których słucham od paru lat – puszczam spóźnienie w błogie zapomnienie.

Najpierw smutek i nostalgia, przeniesienie się w ciało kobiety, bo inaugurują „Wesołym kapeluszem”. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Krótka pogawędka, Czesław Mozil wygląda dziś jak ktoś zmęczony życiem, ale może to zwykłe zabieganie. Telewizja, radio – te sprawy. Więc myślę, czy koncert będzie udany, czy czasami ta cała telewizja i radio nie zrobiły czegoś z temperamentem Czesław Śpiewa przez ostatnie lata.

Jeśli coś zrobiły, to publika się o tym nie dowie, bo jest pod ostrzałem. Pod ostrzałem emocji, bo utwór może zacznie się leniwie, ale później przejdzie przez młyn groteski, punku i skończy na psychodelii. Co tam, nie byłem na pierwszych koncertach Floydów i już nie będę; nie wiem, czy moi rodzice byli wtedy w planach. W 2013 roku psychodelii i odjazdu można się uczyć od Czesława i towarzyszących mu Duńczyków. Chyba bez LSD, może z lekką pomocą napojów wyskokowych.

I teraz powinien być taki ciąg: kpina, żart, płacz, wzruszenie i tak dalej, a na końcu moje stwierdzenie – oto muzyka Czesława. Może ten banał nie byłby taki zły. Myślę, że w czasie koncertu wielu przeżyło mieszankę emocji. Zespół lekko kołysał, mocno uderzał (i tu mam na myśli szczególnie Troelsa na perkusji, który mieszał na niej metaforyczną krew z metaforyczną watą cukrową) i zagrał melanż utworów z paru płyt. Usłyszeliśmy między innymi „Żaba tonie w betonie”, „Kruchą blondynkę”, „Proszę się nie bać”, „Kradzież cukierka” i, a jakże, „Maszynkę do świerkania”.

Odjechałem, bo każdy utwór był niesamowicie wykonany. Panu Czesławowi (bo stojący przede mną mówili, że ponoć nie ze wszystkimi lubi się spoufalać…) chyba poprawił się w czasie koncertu humor. Tu trzeba wspomnieć, że szczecińska publiczność przyjęła go świetnie. Psychodeliczno-groteskowo-kabaretowy występ zakończył się bisami. Ha, jakimi. Wspomnę dwa covery: „Jeszcze pożyjemy” Grechuty (a, no zapomniałem, że wcześniej był też Miłosz z polskich poetów!) i „Zanim pójdę” Happysadu.

Już czekam na kolejny przyjazd latającego cyrku Czesława. Po co kupować kalejdoskop, chodzić na fotoplastikon, kurczaka w pięciu smakach czy do kina 3D. Tam, na scenie, jest wszystko: dwadzieścia instrumentów i sześcioro muzyków, śmiech, żal i kpina, emocjonalny skandal i to, czego tam jeszcze pragniecie w epoce postmodernizmu.