– Nie wiem, od którego roku jest w tym miejscu zakład, ale wokół licznika w ścianie elektryk znalazł upchane poniemieckie gazety – mówi Krystyna Płowiec, kaletniczka z Niebuszewa.

Kolejka przed warsztatem

To ponoć tu częsty widok, że przed drzwiami zakładu kaletniczego na rogu Niemcewicza i Długosza (wejście od ulicy Długosza) ustawia się kilkuosobowa kolejka.

Pani Elżbieta: – Portfelik do naprawy mam. Może by mi pani tutaj skórką obszyła, żeby się nie rozwalało.

Za ladą przyjmuje pani Krystyna z oczami śmiejącymi się zza okularów: – Ale może on już jest do wyrzucenia? Pani Elżbieta: – Ale czemu? On jest taki fajny. Pani jest nasza kochana złota rączka. Pani go zreperuje jak artysta. Pani to robi z miłością. Takich ludzi już nie ma. Pani jest Ostatni Mohikanin.

Pani Urszula, która przyjeżdża z Bezrzecza: – Walę tu jak w dym. Z czym przychodzę? A, takie tam skórzane sprawy. Uwielbiam to miejsce i porozmawiać z panią Krystyną. Trochę się podtrzymujemy, bo już chciała rezygnować, a ja mówię: „W żadnym razie”. Jedyna kobieta w takim zawodzie w Szczecinie.

Harleyowiec przyjechał ze skórzaną kurtką, w której na plecach chce mieć przyszyte oznakowania klubu motorowego Sokół z Polic: – Ja tu mieszkałem na Niebuszewie, dawne czasy. Wiedziałem, że tu jest taki zakład.

Kaletniczka z Niebuszewa

Naprawi zamek, który zacina się w torebce. Dorobi nowe rączki torebce. Nareperuje buty pogryzione przez psa.

Krystyna Płowiec całe życie zawodowe związana z galanterią skórzaną. Do Szczecina przyjechała z Radomia w 1971 roku. Z mężem, który przyjechał do pracy w Stoczni. Tam w Radomiu szyła w Radomskich Zakładach Przemysłu Skórzanego „Radoskór”. Już nie ma tego przedsiębiorstwa, ale w PRL-u było największym producentem obuwia w kraju.

W Szczecinie zatrudniła się w Spółdzielni Pracy Wyrobów Skórzano-Galanteryjnych „Galanteria”, która miała swoje punkty przy Kolumba, Stoisława, ale też tu przy ulicy Niemcewicza, tylko pod numerem 9. – Szyliśmy walizki, robiliśmy na eksport do Związku Radzieckiego – wspomina Krystyna Płowiec. – A potem wszystko się rozpadło. Nie było zbytu. Ludzie woleli kupować tanie produkty z Chin.

Dalej: – A tutaj załatwili mi pracę mechanicy. Mówią: „Krysia, jak chcesz sobie dorobić, to na ulicy Niemcewicza jest taki kaletnik, który szuka pomocy”. Jak ten pan zmarł w 2003 roku, ja już byłam na emeryturze, ale postanowiłam kontynuować tradycję tego miejsca.

Nad wejściem wisi stary szyld „Zakład szewsko - rymarski” . – Nie zdejmowałam szyldu po poprzedniku – wyjaśnia kaletniczka. – Ale uprzęży koniom nigdy nie szyłam. Nie wiem, od którego roku jest w tym miejscu zakład, ale kiedy wymieniali nam liczniki, jak weszliśmy do Unii, to elektryk mówi: „Pani, tu jest zakład od czasów Hitlera”. Wokół licznika w ścianie znalazł upchane poniemieckie gazety.

Jak się przez te lata zmieniał rynek? – Z roku na rok jest wszystko gorzej robione, byle jak – odpowiada. – Proszę spojrzeć, nowa torebka ma już w środku popękaną podszewkę. Torebka niby z Włoch, ale to wszystko jest w Chinach robione. Jednorazowe badziewie.

I jeszcze: – Każdy chce szybko, każdy chce szybko, a ja mam tylko dwie ręce. Ale „będzie na dziś” – mówi do klientek.

Krystyna Płowiec znalazła się w tym roku w pierwszej złotej dziesiątce rzemieślników z Loży Mistrzów. Dostała okolicznościową statuetkę i dyplom od Fundacji Reaktywacji Rzemiosła i Aktywizacji Zawodowej FRRAZ oraz Pomorza Zachodniego, który powiesiła przy ladzie.

Znów zrobiła się kolejka

Pani Ola: – Ja słyszałam, że pani chce zrezygnować.

Pani Krystyna: – Kochanie ja mam 76 lat.

– Ale pani jest nam potrzebna. A teraz zrobi się drogo, to ludzie dopiero ruszą naprawiać skórzane rzeczy.

Emerytowana nauczycielka polonistka: – Ja bardzo kocham ten portfel, ja uważam, że pieniądze mi do niego przychodzą. Ale on mi się nie domyka, drobne wypadają. Czy to się da naprawić? Kiwa głową. – Polikwidowano zasadnicze szkoły zawodowe. (Pani Krystyna: – Ja w Radomiu do szkoły skórzanej chodziłam). Przygotowuję maturzystów. Kto im dziś wymyśla te pytania: „Bóg i człowiek w średniowieczu”, „Bóg i człowiek w renesansie”. Ogląda od ręki nareperowane w portfeliku zapięcie: – Ale poza tym, pani to jest anioł.

Pan Robert: – Stało się nieszczęście, schudłem 16 kilo. W pasku trzeba dziurkę zrobić. Byłem u dietetyka. Porobiłem wszystkie badania i ułożyła dietę pode mnie. Co, złotówka się należy?! Za złotówkę to już się dziś proszę pani, nic nie kupi. Proszę mi tu wydać do 5 zł. Pani jest skarb szczeciński. Kochanie miłego dnia!