Marcin Liber regularnie wraca do Teatru Współczesnego w Szczecinie. Na tej scenie realizował m.in. „ID” oraz „Makbeta”. Tym razem przygotował spektakl atrakcyjny wizualnie, dzieło, które zainteresuje osoby lubiące inscenizacje z dużym udziałem piosenek. „Paprykarz szczeciński” w jego reżyserii to ostatnia premiera w Teatrze Współczesnym w tym sezonie.

Puszki, Twin Peaks i kosmici

Kiedy usłyszałem, że na scenie przy Wałach Chrobrego powstaje spektakl o takim tytule, pomyślałem, że będzie to kolejne przypomnienie lokalnych ciekawostek i ważnych postaci, tego czym się Szczecin wyróżnia na plus i minus, i czym zaskakuje przyjezdnych. Na szczęście autor tekstu, Michał Kmiecik poszedł w innym kierunku. Nasze miasto przewija się co prawda w dialogach, lecz to tylko jeden z tematów i raczej nie najważniejszy.

„Paprykarz szczeciński” to komedia w musicalowej formie, z elementami science fiction oraz nawiązaniami do serialu Twin Peaks. Narracja jest dygresyjna i performatywna, a głównymi bohaterami są… puszki paprykarza, które nabierają cech ludzkich, mają podobne do nas problemy i marzenia. Tej, która uderzyła się w głowę, przyśniło się, że jest „ludziem”, inna dowiaduje się o tym, że jej dni są policzone, a jedną z najzabawniejszych scen jest „śledztwo” dotyczące porwania przez kosmitów.

Mocna gra zespołowa

To spektakl oparty na grze zespołowej, lecz kiedy narracja przechodzi w sferę teatru w teatrze, wtedy mamy do czynienia z bardziej zindywidualizowanymi kreacjami. Pojawiają się twórca, który pisze kolejne sceny dramatu, lecz przeżywa kryzys (Wojciech Sandach), ktoś spędzający samotnie swoje urodziny, przypadające w sylwestra (Adam Kuzycz-Berezowski) a także córka martwiąca się o ojca, który ma wyłączony telefon (Julia Gadzina).

W dialogach pobrzmiewają różne emocje i uczucia, lecz nie brakuje również humoru. Słyszymy m.in. dowcip o niewidomym paprykarzu oraz liczne gry słów z wykorzystaniem tego słowa („Papryk Vega”, „Paprycja”). Niestety realizatorzy aplikują nam też sporo wulgaryzmów, które kłują w uszy. Przykładem jest choćby zdanie: „Wszystkie dzieci rodzą się do ch…a podobne”. Takich „ozdobników” jest niestety więcej. Gdyby krwiste frazy ograniczyć do minimum, inscenizacja raczej by na tym zyskała, bo przecież „Paprykarz szczeciński” jest pod kilkoma względami co najmniej interesujący.

Fotogeniczne kostiumy

Zdecydowanie trzeba docenić Mirka Kaczmarka, który pracował nad kostiumami, scenografią, a także światłem, tworząc na scenie swoistą „fabrykę bytów ludzkich”. Puszki zmieniają się w trakcie spektaklu pod wpływem doświadczeń życiowych, które je spotykają i niewątpliwie te kostiumy są bardzo fotogeniczne. Sfera wizualna inscenizacji niemalże zdominowała odbiór całości, choć istotne są też na pewno piosenki z tekstami Kmiecika.

Są różnorodne stylistycznie, śpiewane czasem solo, lecz przeważnie zespołowo (muzykę skomponował Maciej Macuk, a nad wokalnym przygotowaniem aktorów pracowała Sandra Klary Januszewska). Najbardziej energetyczny utwór został wybrany na koniec. Wtedy scenę przejmują rapujący aktorzy i oferują nam wiązankę zdań, w której pojawiają się ksywy znanych polskich raperów (Peja, Liroy, Łona, Liber i inni). Później mamy jeszcze kilka scen w aurze happy endu, więc widzowie wyjdą raczej w dobrym nastroju, może nawet znalazłszy podpowiedź do rozwiązania własnych życiowych problemów?

Spektakl wystawiany na Dużej Scenie będzie można obejrzeć w dniach 13, 14 i 15 czerwca br.