"Western Lands”to piąta płyta w dyskografii Kristen a druga wydana przez firmę Labo ABC Od czasu, kiedy do rąk odbiorców trafił poprzedni krążek tej alternatywnej formacji - „Night store" minęło pięć lat zatem można było przypuszczać, że zespół, zaopatrzony w nowe doświadczenia i inspiracje, skręci gdzieś na tory odległe od wcześniejszych dokonań ...

Grupa powróciła  do swego klasycznego trzyosobowego składu (Łukasz i Mateusz Rychliccy i Michał Biela) i w bardzo kreatywnym miejscu czyli w Ośrodku Postaw Twórczych we Wrocławiu (gdzie realizowane były np. nagrania Indigo Tree czy Ed Wood) zarejestrowała  album, którego  współproducentem  jest Ray Harmon, współpracownik  chicagowskiej oficyny jazzowej Delmark. Ten 28-minutowy materiał,  najłatwiej byłoby określić mianem ścieżki dźwiękowej do nieistniejącego filmu. Takie skojarzenia przywodzi na myśl okładka ukazująca obrazek z argentyńskiej ulicy z odwróconą tyłem  postacią jakiegoś przechodnia. Byłoby to jednak trochę powierzchowne stwierdzenie zwłaszcza, że przekaz dźwiękowy zawarty na „Western Lands” nie poddaje się zbyt oczywistym definicjom. To nadal jest Kristen jaki znamy sprzed lat (jakichś radykalnych zmian nie odnotujemy), ale jednocześnie jest to zespół, który   „dopisuje” do wykorzystywanych środków,  nowe (m.in. dzięki zaproszeniu do współpracy  przyjaciół  z innych formacji i kolektywów), dające ciekawe, intrygujące efekty.

W szóstym na płycie “Firework” (przypominającym mi trochę kompozycje Soft Machine) słyszymy recytację  w wykonaniu Fabiana Fenka z niemieckiego Bodi Bill, który gra też w tym utworze na trąbce), a w niemalże wszystkich trakach samplerowo-elektroniczne ślady pozostawił Etam Etamski. Poza tym na „Western ...” zaznaczyli też  swój udział dwaj  muzycy współtworzący nieistniejącego już  Robotaobiboka, czyli Marcin Ciupidro (wibrafon) i Kuba Suchar (klawisze). W sumie powstała skondensowana, przemyślana forma, która  na żywo (w koncertowych interpretacjach) ulega oczywiście przekształceniom i przetworzeniom. Tak chyba należy ten studyjny materiał traktować – nie jako ładnie wydany, interesująco  brzmiący zbiór dźwięków, który po kilku przesłuchaniach postawi się na półce, ale jako propozycję, która pełnego wymiaru nabierze w nowych kontekstach – zwłaszcza w wydaniu na żywo. Nie bez znaczenia pozostaje także przecież koncepcja dotycząca warstwy słownej ( choćby żartobliwe  skojarzenia typu „Clint Westwood” czy undergroundowy początek i koniec ).

Już wiadomo, że grupa odwiedzi w tym roku Gryfino, więc mam nadzieję że Szczecin (rodzinne miasto braci Rychlickich) też nie zostanie pominięty w programie promocyjnej trasy.