Szybko, pięknie, nastrojowo, żywiołowo. To tylko kilka przymiotników, które mogłyby nazwać wrażenia z sobotniego koncertu Gorana Ivanovicia i Andreasa Kapsalisa w Rockerze. Gitarowy duet występem potwierdził swoją klasę i zawładnął sercami publiczności.

 

Supportem rozpoczął się ten wieczór. Było to godne przygotowanie sceny przed występem głównej gwiazdy zagranicznej. Szczecińskie gitary, Paweł Grzesiuk i Maciej Kazuba, czyli duet Pablo-Kazubator, dwoma kompozycjami wtajemniczyli publiczność w nastrój koncertu. Lokalny akcent był preludium do dania głównego…
 
Ivanovic i Kapsalis nie pierwszy raz gościli w Szczecinie i na deskach sceny Rockera. Konferansjer zapowiedział ich wejście, gromkie brawa powitały instrumentalistów i… rozpoczęli. Na gitarze akustycznej mogliśmy usłyszeć eksperymenty rytmiczne i techniczne Kapsalisa, po lewej ręce publiczności zaś Ivanovic był już w solowym żywiole.
Brzmienia gitar, klasycznej i akustycznej, dopełniały się znakomicie. Muzycy doskonale się rozumieją, istnieje między nimi chemia, wystarczy krótki oddech, spojrzenie, by weszli równo w takt. Kilka pierwszych muzycznych dań zaserwowali „bez gadania”, potem przyszedł czas na pierwsze podziękowania i zapowiedzi. 
 
W kilku słowach muzycy odnieśli się pozytywnie do Polski i Szczecina, wyrazili uznanie dla licznych utalentowanych polskich gitarzystów i podziękowali supportującym. Koncert podzielony był na dwie części, a w każdej z nich publiczność usłyszała mieszankę utworów duetu z pierwszego i drugiego krążka oraz dozę improwizacji. Drugi z kolei, świeży album „Blackmail” stoi na, jak się okazało, wysokim poziomie, nie ustępując poprzednikowi.
 
Ci, którzy kupili i przesłuchali płytę po koncercie, wiedzą już, że nic nie odda tego, co działo się sobotniego wieczoru na żywo. Gitarzyści z Chicago zabierają w inny świat – dźwięku który rodzi się, trwa chwilę, znika i pojawia się na nowo z siłą, która zniewala uszy i umysły słuchających. Numery „Shadow Thief” czy „Samba in 10” jeszcze długo po wyjściu z klubu chodziły mi po głowie. I, choć ich albumy cieszą, kojarzą mi się głównie z wyjątkowością wrażeń z koncertu.
 
 Publiczności ciężko było się rozstać z muzykami, którzy chyba cztery razy (w pewnym momencie wśród oklasków straciłem rachubę) schodzili ze sceny, chcąc zakończyć występ. Wracali jednak, i to w wielkim stylu. Na bis zaprezentowali nie tylko  utwory własne, ale też specjalnie zaaranżowane „Libertango” Astora Piazzolli i „Chi Mai” Ennia Morriconego. 
Po koncercie czy w przerwie między setami można było pogratulować gitarzystom, zamienić z nimi słowo, poprosić o autograf. Osobiście duetowi Andreas Kapsalis & Goran Ivanovic powiedziałbym tylko jedno: proszę, wróćcie prędko na następny koncert do Szczecina.