Ten dzień pozostanie w pamięci większości szczecinian już na zawsze. 8 kwietnia 2008 roku miał miejsce tzw. "blackout", czyli rozległa awaria sieci elektrycznej, która pozbawiła mieszkańców lewobrzeża prądu na niemal cały dzień.
Problemy rozpoczęły się już w nocy – kilka godzin po północy doszło do uszkodzenia dwóch głównych linii, które zasilały nasze miasto. O 3:30 zaczęły pojawiać się pierwsze komunikaty mówiące o braku energii elektrycznej. Szczecin zmagał się z awarią aż do godziny 18.
To był historyczny dzień. Wiele osób nie dotarło wtedy do pracy, w szkołach odwołano lekcje, a na uczelniach zajęcia. Komunikacja miejska działała chaotycznie. Problemy były także z działaniem sieci komórkowej.
Z okazji 10. rocznicy tego wydarzenia poprosiliśmy naszych czytelników, żeby podzielili się z nami swoimi wspomnieniami z dnia awarii.
Z perspektywy ciężarnej
- Leżałam w szpitalu, bo było już po terminie. W nocy zaczęły się bóle, więc wiedziałam już z samego rana, że urodzę 8 kwietnia – mówi p. Katarzyna. – O 6.30 próbowałam bezskutecznie zadzwonić do męża, bo chciał być przy porodzie. Potem do mamy, taty, siostry, pracy męża i nic... Sieć nie działała, nie dodzwoniłam się. Przyjechał do szpitala ok. 8.00, bo wszystkich puszczali z pracy z powodu braku prądu. Dostał ochrzan za kiepską wymówkę! Chwilę potem, będąc na porodówce, położna podłączyła na chwilę KTG i odłączyła z powodu tego, że agregat musi dłużej wytrzymać. O 10.45 urodził się mój syn, w świetle dziennym, mimo braku prądu i ciepłej wody. To był piękny dzień!
Tuż przed egzaminem...
Równie ciekawa historia spotkała Mateusza, który 8.04. pisał test szóstoklasisty.
- Tamten dzień? Zamierzchłe czasy, jak przez mgłę. Pamiętam, że wraz z kolegami i koleżankami z klasy pisaliśmy test szóstoklasisty. Musiałem dojechać autobusem z Krzekowa na Pogodno, a ze względu na awarię prądu autobusy kursowały niezgodnie z rozkładem. Całe to zamieszanie nie przeszkodziło nam jednak w napisaniu testu, mimo że w sali gimnastycznej wiało chłodem, było jakieś 16 stopni. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, egzamin odbył się, a ja uzyskałem aż 38 punktów!
Problemy z dotarciem do szkoły nie były jedynymi, z którymi Mateusz musiał się tego dnia zmierzyć.
- Wracałem po wszystkim do domu, nie miałem klucza do drzwi od klatki, a domofon nie działał. Były to czasy, gdy nie każdy trzynastolatek miał swój telefon komórkowy. Zmuszony więc byłem do oczekiwania na któregoś z sąsiadów. Ostatecznie, po godzinie, zjawił się pan Olgierd z góry i wpuścił mnie do bloku.
Okazja do rodzinnej integracji
- Kiedy rano zadzwonił budzik i zobaczyłam, że nic w domu nie działa, a na trawniku leży gruba warstwa śniegu, nie mogłam skojarzyć, co się dzieje. Zapukałam do sąsiadów z pytaniem, czy u nich jest prąd – okazało się, że nie, tak samo jak i u reszty mieszkańców ulicy... Próbowałam dodzwonić się do szefa, żeby dowiedzieć się, co z przyjazdem do pracy, ale za nic nie udawało mi się połączyć – opowiada p. Marta. – Postanowiłam, że nie zawiozę dzieci do szkoły i przedszkola, że spędzimy ten dzień razem. Odkręciłam wszystkie palniki w kuchence, żebyśmy nie umarli z zimna, na stole rozłożyłam planszówki i karty, a komórkę wykorzystałam do włączenia radia – to było jedyne, co na niej działało i dzięki temu wiedzieliśmy, że awaria objęła prawie całe miasto. Nawet tak kryzysową sytuację udało nam się obrócić w zabawę!
Jak widać, każdy z mieszkańców zapamiętał tamten dzień inaczej. Co byłoby, gdyby taki "blackout" przytrafił nam się teraz? Z pewnością Szczecin jest przygotowany na taką ewentualność lepiej, niż dekadę temu, co udowodniły marcowe ćwiczenia. Trudno jednak określić, czy wszystko zadziałałoby zgodnie z planem. Miejmy nadzieję, że awaria sprzed 10 lat pozostanie jedyną, której dane nam było doświadczyć.
Komentarze
20