Muzyka, taniec i śpiew oraz historia rodzącego się faszyzmu – to połączenie, które lata temu porwało widzów teatralnych i filmowych. Dziś Teatr Polski do „Cabaretu” dokłada swoją wizję teraźniejszości i serwuje szczecinianom jedną z lepszych sztuk ostatnich lat.

Dla takich spektakli zbudowano ten teatr

Część mieszkańców spekulowała, czy Teatr Polski będzie umiał wykorzystać potencjał, jaki tkwi w nowym budynku instytucji. Nie brakowało głosów, że nie będzie tylu chętnych, by zapełnić ponad 500 miejsc na widowni. Tym spektaklem Teatr Polski rozwiewa wątpliwości: w ruch poszła – nomen omen – ruchoma scena, a orkiestron wypełnili fantastyczni muzycy. Bilety na najbliższe pokazy są już wyprzedane, a na te listopadowe jest coraz mniej wolnych miejsc. 

Spektakl, który warto obejrzeć więcej niż jeden raz

Akcja „Cabaretu” rozgrywa się w Berlinie lat trzydziestych ubiegłego wieku – w mieście z jednej strony gwiazd kina, filmu i rewii oraz „gorączki jazzu” a z drugiej rodzącego się faszyzmu. Do stolicy Niemiec przyjeżdża Amerykanin, Cliff Bradshaw. Po drodze spotyka Ernsta Ludwiga, który służy mu pomocą w znalezieniu noclegu.

Widzowie zaproszeni są do kabaretu Kit Kat, są świadkami rodzącego się uczucia między artystką Sally Bowles i Cliffem oraz Fräulein Schneider – właścicielką hoteliku i Herr Rudolfem Schultzem – dostawcą owoców. W obliczu rosnącego w siłę Hitlera obie pary stają przed wyborem: miłość czy bezpieczeństwo.

Obsada spektaklu jest wymienna, co przy takiej liczbie zaangażowanych aktorów raczej nie dziwi. Ale daje dodatkową zachętę, by na przedstawienie wybrać się więcej niż jeden raz. Choć wiadomo, że nawet przy tym samym składzie osobowym każdy spektakl jest inny – taka już natura teatru – to „Cabaret” ma szansę zachwycić wielokrotnie różnymi aktorami. Wymiennie można zobaczyć Katarzynę Sadowską i Adriannę Szymańską w roli Fräulein Schneider, Natalię Kujawę i Agnieszkę Tylutki w roli Sally Bowles, Ewelinę Bemnarek i Natalie Brodzińską jako Fräulein Kost oraz Dominika Bobryka i Michała Janickiego jako Rudolfa Schultza.

Ciekawym z pewnością zabiegiem jest obsadzenie w roli mistrza ceremonii raz mężczyzny (Damian Aleksander), raz kobiety (Sylwia Różycka). Na premierze padło na męski głos i było świetnie. Ale jestem przekonana, że Różycka też genialnie poradzi sobie z tą rolą.

Emocjonalna petarda

Nie brakuje mocno wymownych scen, które potrafią poruszyć do łez. Choćby ta, w której łatwo przekreśla się znajomość tylko dlatego, że ktoś jest Żydem. Co z tego, że urodzonym w Niemczech, to w ogóle nie ma znaczenia. Czy ta, w której widać dojście nazistów do władzy, kiedy słychać śpiew młodego zwolennika Hitlera, że „jutro należy do nas”, podczas gdy z tłumu wyciągani są Żydzi, którzy zaraz zostaną straceni.

Wszystkie piosenki z musicalu wbijają w fotel na widowni, bez wyjątku. Obojętnie, czy jest to niemalże miłosna ballada o ananasie, czy mocne „życie kabaretem jest”. Wielokrotnie po moim ciele przebiegały ciarki a włosy stawały dęba, kiedy ze swojego drobniutkiego ciała Natalia Kujawa w roli Sally Bowles wydobywała dźwięki silne niczym dzwon.

Fenomenalnie ze swoją rolą jako Ernst Ludwig poradził sobie Olek Różanek. Od pierwszej sekundy czuć, że to postać, która skrywa tajemnicę. Idealnie skrojony garnitur, skórzane rękawiczki i szyderczy uśmieszek goszczący na jego twarzy zwiastowały kłopoty.

Spojrzenie na teraźniejszość

Cliff, amerykański pisarz na początku swojej kariery, jako jedyny ma na sobie współczesne ubrania: adidasy, bluzę z kapturem i dżinsową kurtkę. Korzysta z laptopa, ma walizkę na kółkach. Nie można oprzeć się wrażeniu, że to symboliczne połączenie tego, co działo się na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku w Berlinie z teraźniejszością – konfliktami zbrojnymi i walkami politycznymi. I pojawia się jeszcze coś, co bez wątpienia jest komentarzem do współczesności. Jednak to puenta spektaklu, jego finałowe chwile i grzechem byłoby je zdradzać. Ale można powiedzieć jedno – pozostawiają one widownię w głębokiej refleksji.

Historia z życia wzięta podbiła Broadway, otrzymała Oscary. Teraz zdobywa serca szczecinian

„Cabaret” to musical autorstwa Johna Kandera i Freda Ebba, którego pierwsza inspiracja sięga 1939 roku i książki „Pożegnanie z Berlinem” Christophera Isherwooda. Brytyjsko-amerykański pisarz opowiadał w niej o swoich własnych doświadczeniach z Republiką Weimarską.

Musical zagościł po raz pierwszy na deskach teatralnych na Broadwayu w 1966 roku, a w 1972 Bob Fosse wyreżyserował filmową wersję „Kabaretu” z Lizą Minnelli w roli głównej.

Ale nie trzeba znać tych rzeczy, by w pełni cieszyć się szczecińską inscenizacją „Cabaretu” w reżyserii Adama Opatowicza. Tak że bez obaw nawet ci, co nie widzieli filmu, mogą wybrać się do Teatru Polskiego i dać się porwać tej historii.

Podczas premierowego występu 14 października na Scenie Włoskiej zespół otrzymał owacje na stojąco. Nie zdziwiłabym się, gdyby po każdym spektaklu zbierał takie brawa. Miałam wielkie oczekiwania wobec tego musicalu i powiedzieć, że się nie zawiodłam, to jak nie powiedzieć nic. Wszystko – od scenografii, przez kostiumy, po muzykę – zagrało idealnie. Wyszłam z jednym słowem na ustach: genialne.