W swojej historii Szczecin był polski, pruski, szwedzki, okupowany przez Francuzów, ale to jego niemiecka odsłona wzbudza największe zainteresowanie wśród współczesnych mieszkańców grodu Gryfa. Nie zawsze jednak tak było. „Po wojnie poniemieckie było niczyje. Do 1948 roku cenzura była bardzo liberalna. Pojawiło się wiele książek i reportaży obrazujących odczucia mieszkańców. Nazywali to miejsce Meksykiem, Dzikim Zachodem” – opowiada historyk Michał Paziewski.

Podczas II wojny światowej Szczecin bardzo ucierpiał w wyniku nalotów lotnictwa brytyjskiego i amerykańskiego. Niegdyś miasto z pięknymi nadodrzańskimi terenami i gęsto zabudowaną Łasztownią, przedstawiało po wojnie obraz nędzy i rozpaczy.

Radzieckie, polskie, niemieckie

Armia radziecka zajęła niemiecki Szczecin 26 kwietnia 1945 roku. Dwa dni później do miasta przyjechał jego pierwszy polski prezydent – Piotr Zaremba. Wówczas było tutaj zaledwie 200 Polaków oraz 6 tysięcy Niemców, których zgromadzono na Niebuszewie.

Piotr Zaremba nie zagościł na długo. Status miasta nadal pozostawał niepewny, w dodatku pełnomocnik Rządu na Okręg Pomorze Zachodnie Leonard Borkowicz miał się skarżyć na utrudnienia przy osiedlaniu Polaków, które stwarzaci Sowieci. Władze Polski nie chciały pomóc, ale nakazały ewakuację polskiej administracji.

Pierwszy polski prezydent powrócił 9 czerwca 1945 roku. Wówczas w Szczecinie nadal istniały dwa zarządy – polski i niemiecki. Piotr Zaremba ponownie opuścił miasto.

Nowi mieszkańcy chcieli uciec od biedy, przeszłości

Ostatecznie przyszła stolica Pomorza Zachodniego została przekazana pod władanie polskiej administracji 5 lipca 1945 roku. Kilkanaście dni później rozpoczęła się konferencja poczdamska, po której wielu Polaków zaczęło przyjeżdżać do Grodu Gryfa. Były to osoby przede wszystkim mobilne (do miasta można było dostać się głównie pociągiem towarowym, który poruszał się w ślimaczym tempie), ale też otwarte i zdeterminowane.

Niektórzy widzieli w przeprowadzce na Zachód szansę na ucieczkę od przeszłości, inni od biedy, a kolejni chcieli po prostu podjąć wyzwanie. – Po wojnie Szczecin stał się miastem bardzo otwartym. W latach 40. kobiety bały się tutaj przyjeżdżać, z wiadomych względów. Nowymi mieszkańcami byli głównie młodzi mężczyźni – opowiadał podczas debaty „Poniemieckie. Dziedzictwo oswojone?” historyk Michał Paziewski.

Kiedy już Szczecin był polski, rozpoczęła się jego odbudowa. W styczniu 1946 roku otwarto radiostację Polskiego Radia, a w czerwcu – Teatr Polski. Dwa lata później na placu Żołnierza Polskiego wzniesiono Pomnik Wdzięczności upamiętniający żołnierzy radzieckich poległych w walkach o miasto.

Władze zaczęły również odbudowywać najcenniejsze obiekty na terenie Starego Miasta. – W 1958 roku rozpoczęła się odbudowa zamku, choć był w makabrycznym stanie. Warszawa uważała, że nie warto, ale jednak podjęto to wyzwanie. Pieniądze pochodziły z gry liczbowej Gryf.

– Świadome zamysły pozwalały nam ocalić różne eksponaty – przypomina Michał Paziewski.

„Dziedzictwo drastycznie przecięte linią polityczną”

W PRL niemiecka historia Szczecina była pomijana, nie wywoływano jej do tablicy. Wpływ na to mogło mieć pochłonięcie odbudową miasta, ale też narodowościowa polityka charakterystyczna dla tamtych lat.

– To było dziedzictwo bez dziedziców. Nie było pokolenia, które mogłoby kontynuować tę opowieść. Została drastycznie przecięta linią polityczną – zwraca uwagę miejski konserwator zabytków Michał Dębowski.

– Po wojnie „poniemieckie” było niczyje. Potem określane jako solidne, lepsze, ale też wyszabrowane – dodaje Michał Paziewski.

– Na Stołczynie przez cały PRL wszystko było „poniemieckie”. Po wojnie Polacy wprowadzili się do kamienic liczących góra pół wieku, a w sporej części miały 10-20 lat. Nawet serce Stołczyna, czyli huta, była poniemiecka, ale przez Polaków odbudowana. W efekcie mało kto tę poniemieckość podkreślał, ponieważ traktowano to jak „nasze”. W tych fabrykach finalnie pracowali Polacy, którzy w kamienicach mieszkają znacznie dłużej niż Niemcy. Ta granica między „ich” a „nasze” mocno się zatarła – mówi Paulina Romanowicz, prezeska Stowarzyszenia Przyjaciół Stołczyna „Forum”.

Szczecin - miasto wolności i młodzieży

Na początku lat 50. XX wieku Szczecin mógł się pochwalić największym w Europie przyrostem naturalnym, przy średniej wieku 26-27 lat.

– To było miasto młodzieży. To, że przyjechaliśmy tutaj z różnych miejsc spowodowało, że to właśnie w Szczecinie doszło do tylu wystąpień wolnościowych, których nie było w innych miastach. To nie przypadek, że Wrocław, Szczecin i Trójmiasto był w okresie PRL miastami wolnościowymi. A nie Warszawa, Katowice czy Lublin – podkreśla Michał Paziewski.

Mijały kolejne lata, jednak bez pochylenia się nad niemiecką historią miasta. Polacy próbowali poukładać sobie życie, zbudować je na nowo, ale jednak z wykorzystaniem tego, co zastali – kamienic, mieszkań, porcelany. Nie mówili jednak o tym, że to „poniemieckie”.

– Pamiętam z dzieciństwa, że nie mówiło się „poniemieckie”, tylko że mieszkamy w starym albo nowym budownictwie. Takie ankiety wypełnialiśmy podstawówce – wspomina architekt Ryszard Długopolski. – Jestem urodzonym szczecinianinem i nigdy nie miałem problemu ze swoją tożsamością. Ale podczas konferencji w różnych rejonach Polski czułem się dziwny, taki na uboczu, z jakiegoś dalekiego Szczecina. Tak odbierano mnie w Krakowie, Wrocławiu, Białymstoku. Pomimo tego, czułem się z tego powodu dumny.

Współczesna fascynacja tym, co „poniemieckie”, którą nie każdy rozumie

Wydaje się, że od kilku lat „poniemieckie” przeżywa swój renesans. Pasjonaci odkrywają i zabezpieczają przed zapomnieniem, a mieszkańcy pogłębiają swoją wiedzę, dzielą się wspomnieniami. Zdaniem Michała Dębowskiego, na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat można zauważyć „jakościową i pokoleniową zmianę”.

– Wcześniej nie było możliwości, aby o tym opowiadać. Była nałożona cenzura, a z wiekiem jesteśmy też bardziej skłonni do wspomnień. W Szczecinie zupełnie inaczej patrzymy na tę historię niż mieszkańcy miast, które nie były niemieckie. Z ich strony padają pytania, dlaczego odkrywamy, przecież to nie jest polskie i nie warto się tym zajmować. Nie da się inaczej, to jest nasza wspólna historia – podkreśla Monika Szymanik, miłośniczka kamienicznego Szczecina, właścicielka kawiarni w kamienicznej przestrzeni przy Pocztowej 19.

Stowarzyszenie Denkmal Pomorze również intensywnie działa w odkrywaniu tego, co dawne i zabezpieczaniu przed dalszym zniszczeniem. To właśnie jego członkowie zapoczątkowali prace związane z odkryciem grobu filantropa Johannesa Quistorpa, które zakończyły się wybudowaniem lapidarium i świętowaniem 200. rocznicy urodzin szczecińskiego przedsiębiorcy.

– Kiedy jeszcze wcześniej odnowiliśmy stary magiel, baliśmy się ataków. Ludzie często się nas pytali, dlaczego mamy „taką niemiecką nazwę”. Chcieliśmy spiąć w niej czasy zarówno niemieckie, jak i polskie. Złych komentarzy już nie ma, a ludzie coraz chętniej odkrywają i dbają. Dlaczego? Bo po prostu tak trzeba – uważa Wiktor Możdżer, prezes Denkmal Pomorze.

Czy „poniemieckie” jest już „nasze”?

– Oswajamy to zastane dziedzictwo, nadajemy mu nowe znaczenia. Nigdy nie zobaczymy Szczecina oczami Niemców, którzy go budowali. Był okres tak zwanej „fascynacji pocztówkowej”, kiedy odkrywano to piękne miasto, które wydawało się rajem utraconym. Ale dzisiaj jesteśmy już kilka pokoleń dalej, a słowo „poniemieckie” nie przystaje do dzisiejszego opisu rzeczywistości. Odchodziłbym od używania tego słowa – ocenia Michał Dębowski.

– Ogromnie cieszę się z tego, że mam taką przedwojenną przestrzeń i odkryłam te przedwojenne płytki przy Pocztowej 19. Z każdym z tych miejsc związane są historie ludzi, którzy tutaj żyli, dorastali. Oczywiście, to bardzo trudna historia, ale musieliśmy się z nią oswoić. Nasi przodkowie nie mieli innego wyjścia – podkreśla Monika Szymanik.