„Martwe mleko” ma być bardziej wyważoną językowo powieścią, wciąż jednak z charakterystyczną dawką emocjonalną.
– Poprzednie moje książki dały mi dużo przeżyć. Dały mi ogromne spojrzenie w siebie, bo nie ukrywam, że roboczo nazywam je „trylogią autoterapeutyczną”. Ale przede wszystkim dały mi możliwość pracy nad warsztatem – mówi Marcin Grzelak. – „Mleko” pisało mi się zupełnie inaczej i czułem nie tylko komfort pisania, ale zdecydowanie znalazłem swój środek językowy. Jestem tam, gdzie być powinienem.
Gdzie kielecki zaśpiew łączy się ze szczecińską współczesnością
„Martwe mleko” rozgrywa się w dwóch liniach czasowych: na Kielecczyźnie 1943 roku i w stolicy Pomorza Zachodniego obecnie.
– To jest moja czwarta powieść i ona wkracza w obszary, których boję się chyba bardziej niż tego przyglądania się sobie w poprzednich książkach – przyznaje autor. – Ona wchodzi w takie obszary, że ktoś mógłby się pokusić i powiedzieć, że to książka historyczna. Więc na wszelki wypadek od razu zaznaczam: to nie jest książka historyczna – podkreśla.
Część akcji bazuje na prawdziwej historii rodzinnej autora.
– Nie jest to opisana historia, a moja fantazja. Korzystam mocno z tego tła. Jestem ciekawy opinii członków mojej rodziny, która jest mocno związana z tamtymi wydarzeniami – mówi Grzelak.
Jak przyznaje, kusiło go, by całość rozgrywała się w rejonach Gór Świętokrzyskich, ale zgodnie z pierwotnym zamysłem, połączył je ze Szczecinem.
– Dwie postacie z tej perspektywy bym wyłuskał. Agata żyje dostatnio w dobrze sytuowanej rodzinie, w której niby wszystko gra. Zaczyna szukać sensu dla siebie. Tak trafia do Centrum Seniora jako wolontariuszka. Poprzez instytucję zaczyna opiekować się mocno starszym mężczyzną i to jest bezpośrednie połączenie do tych lat z prologu książki – zdradza Grzelak.
„Emocjonalnych scen nie piszę słowami, a maluję emocjami”
Skoro „Martwe mleko” nie jest książką historyczną, to jak można ją opisać?
– Dbam o to, żeby historia była fajna, by czytelnik, który lubi literaturę sensacyjną, dobrze się czuł w konstrukcie tej książki, żeby akcja była wciągająca – przyznaje Grzelak. – Krytycznie ważny jest dla mnie język i ciągle on ewoluuje, ale ja też piszę emocjami. Emocjonalnych scen nie piszę słowami, a maluję emocjami. Myślę, że to moja metoda na wywalenie jakiś rzeczy z siebie. Lubię to fajne językowo i emocjonalne pisanie, takie kontrastujące.
Kto znajdzie błąd, dostanie egzemplarz książki z dedykacją
Jak przyznaje Grzelak, w swoich książkach lubi „puszczać oko” do czytelników, więc i w „Martwym mleku” znajdzie się sporo smaczków. Nie zabraknie też tych szczecińskich, jak chociażby postaci i miejsc z życia kultury. Pojawia się też opowiadanie, które ukazało się w antologii „Pewnego razu w Szczecinie”.
– Ale jest jeden bardzo wielki klops i myślę, że możemy zrobić z niego niezłą zabawę – proponuje Grzelak. – Nie wyłapaliśmy tego, dopiero jeden z tzw. betaczytelników zwrócił mi na to uwagę. Pierwsza osoba, która na moim profilu lub bezpośrednio pod filmem powie, którą instytucję pomyliłem, to z przyjemnością podaruję książkę ze spersonalizowanym wpisem – obiecuje Grzelak.
Premiera „Martwego mleka” już w środę, 7 maja, o godz. 18:00 w Trafostacji Sztuki, wstęp wolny.
Marcin Grzelak zadebiutował w 2022 roku powieścią „Pułapka na anioły”. Rok później ukazał się „Cukier na duszy”, a w 2024 powieść „Beksa”, która doczekała się adaptacji w formie słuchowiska radiowego.
Komentarze