– To czego mi brakuje w Szczecinie, to tłumów ludzi na ulicach – mówi Michał Rembas.

Cuda na fasadach

– Kiedyś szedłem ulicą Jagiellońską. Spojrzałem świeżym okiem. Wyobraziłem siebie, że jestem w obcym mieście. Patrzę: pies, kot, wiewiórka, kogut, sowa, pszczoła – mówi Michał Rembas, dziennikarz - krajoznawca, przewodnik. Napisał „Cuda na fasadach”. Wydał dwie książki o ozdobnych detalach na szczecińskich budynkach. Ułożył 15 spacerów ich tropem.

Często była to produkcja „fabryczna”, wzory na kamienice wybierało się z katalogów gotowych form. – A że bywały też kiczowate? Ale to jest kicz rozczulający, przejaw gustu dawnych ludzi, co dla tamtych szczecinian wydawało się piękne, czym chcieli ozdabiać swoje domy – odpowiada.

W sprawie Indianina z „izby celnej” przy ul. Energetyków zadzwonił do Muzeum Indian w Spytkowie. Tamtejsza kustosz Karolina Ostojska-Zdanowicz zobaczyła Indianina z orlim nosem, pióropuszem na plecach z opaską na głowie, w którą wpiął pióra i wybuchła śmiechem, bo żaden Indianin tak się nie nosił, a to jest po prostu wyobrażony stereotyp.

Jeżeli Michał Rembas może się teraz poskarżyć, to na niektóre niedopuszczalne remonty, bez serca, niedbałe, w których delikatny detal ginie pod grubą warstwą farby. Dlatego na temat „cudów na fasadzie” poprowadził warsztaty dla młodzieży ze szkoły budowlanej, miał też wykład dla szczecińskich radnych o tych detalach.

Na jego widok muzycy, którzy grali koncert na ulicy, przerywają i wołają przez mikrofon, że pozdrawiają Michała Rembasa i jego cuda na fasadach. – I myślę, że otworzyłem niektórym ludziom oczy – mówi przewodnik. – Zdarzyło mi się wielokrotnie usłyszeć: „mieszkałem na tej ulicy, a tego nie widziałem”.

A „cuda na fasadach” zaczęły żyć swoim życiem, np. jako maski na paradzie Kontrapunktu, albo wzór do tatuażu.

Przewodnik po Szczecinie

Pracę magisterską na historii US pisał z rozwoju urbanistycznego Szczecina po likwidacji twierdzy, kiedy temat jeszcze nie był tak zbadany (nie było doktoratu dr Bogdany Kozińskiej).

Od historyka blisko do przewodnika. – Dajesz ludziom coś fajnego, a ci ludzie gotowi są ruszyć po to nawet w deszczowy dzień i dołożyć do tego ciężko zapracowane pieniądze – mówi Michał Rembas. – Nie wiem, czy dobrze bawią się na moich wycieczkach, ale ja znakomicie (śmiech).

Spotykam przewodnika w środku wakacji, więc pytam go, gdzie prowadzi turystów, których chce zachwycić Szczecinem. – Nie powiem, że na Wały Chrobrego, Jasne Błonia czy Zamek, bo to za oczywiste – zaznacza. – Ja polecam Cmentarz Centralny. Ja na cmentarzu „czuję, że żyję”. Tam jest historia i sztuka, i zieleń. Ludzie, którzy odeszli. (Na wycieczkach po cmentarzu wspomaga go Paweł Madejski, który oprowadza zielonym szlakiem Szczecina).

Dalej: – Jak turyści na cmentarzu wychodzą z alei platanowej i podchodzą pod kaplicę, to ich ten widok zatyka, bo perspektywa, którą widzą jest godna Wersalu – opowiada Michał Rembas. – Szczecin to jest prowincjonalne miasto, które ma rzeczy zrobione z rozmachem, ponad stan, których by się nie powstydził Hamburg czy Londyn. Cmentarz jest za duży, jak na miasto tej wielkości. Za duże są Wały Chrobrego i Jasne Błonia. Fascynujące, że miasto średniej wielkości fundowało sobie rzeczy godne metropolii.

Przewodnik podpowiada podprowadzić też gości na stare Pogodno, w rejon wokół pl. Jakuba Wujka. – Jest tu bardzo fajna realizacja idei miasta-ogrodu – chwali. – Byłem teraz w berlińskim West Endzie i nawet bardziej mi się podoba ten szczeciński.

Ludzi spoza Szczecina prowadzi do Różanki, ale też do wież – Bismarcka oraz Quistorpa. – Sam pomysł, żeby ją odbudować, uważam za niepotrzebny – stwierdza. – Ma klimat, zarosła, wygląda lepiej niż za Niemca, bo przecież przed wojną to był ewidentny kicz.

Opowiada, że niesamowite wrażenie na turystach robią też ruiny starej fabryki benzyny w Policach oraz szczecińska Wenecja.

– Sercem Szczecina jest pl. Zamenhofa – uważa. – To czego mi brakuje w Szczecinie, to tłumów ludzi na ulicach. Lubię pójść wieczorem na rynek we Wrocławiu, gdzie jest tłum ludzi, grajkowie, zakochani. Je się na ulicy, gada się na ulicy. Miasto to ludzie. Martwi mnie, że klasa średnia ucieka ze śródmieścia na przedmieścia i do sąsiednich miejscowości. Mam nadzieję, że się uda z rewitalizacją al. Wojska Polskiego.

Kocha, nie kocha

Cmentarz szczeciński. Detale. Bitwa o Szczecin. Podziemia – wyliczamy tematy, którym poświęcił książki.

Czy kocha Szczecin? – Kocham i nienawidzę – odpowiada z właściwą sobie swadą. – Po części żyję z tego miasta, „wyciskam” z niego te rzeczy, które nie chwaląc się, inni przegapili, nie zwrócili na nie tyle uwagi co ja – tłumaczy Michał Rembas. – Ale jak zaglądam do misy tej urokliwej studzienki z sumem, przy ulicy Wielkopolskiej w murze Wydziału Matematyczno - Fizycznego Uniwersytetu Szczecińskiego, w której znów zalegają śmieci – to się wściekam i nienawidzę. Uczucia są ambiwalentne, ja to miasto i kocham, i nie kocham, lubię, i nie lubię.

Chodzi po ulicach Szczecina, widzi krzywe chodniki, za mało miejsc do siedzenia. Niedbałość w stolarce okiennej, bywa i taka, że kamienica ma na każdym piętrze inne okna. – Traktowanie fasady jako sumy własności powoduje, że jeden ociepli, drugi nie albo nie umieją się dogadać w sprawie jednej farby. Tu i ówdzie mamay pastelozę, ale w kolorystyce kamienic idzie ku lepszemu – zauważa.

Upomina się o zieleń i podpowiada: – Na pl. Grunwaldzkim po zmianie organizacji ruchu są pasy do skręcania. Całe fragmenty pomalowane na biało, na które nie wolno wjeżdżać. Można z nich zerwać kostkę i posadzić zieleń, albo chociaż postawić w tym miejscu donice.

Michał Rembas: – 10 lat temu, jak byłbym przewodnikiem, nie mógłbym pójść na bulwary, musiałbym omijać dworzec. Obecnie lista inwestycji, które są związane z turystyką i kulturą jest imponująca: Teatr Letni, rozbudowa Muzeum Techniki i Komunikacji, Teatru Polskiego, stadionu dla Pogoni, Fabryka Wody, Morskie Centrum Nauki. A jeżeli dodamy do tego jeszcze Pleciugę, filharmonię, Centrum Dialogu Przełomy, Netto Arenę, Starą Rzeźnię, Trafostację Sztuki. Nie wiem, jak te inwestycje będą obciążać budżet, bo pewnie będą, ale jestem dumny, że tyle fajnych rzeczy udało się zrobić raptem w ciągu 10 lat.

Podkreśla: – Bardzo bym chciał, żebyśmy my, Polacy, odcisnęli piętno na tym mieście. I takie miejsca już są jak filharmonia, „Przełomy”, bulwary nadodrzańskie.

Ostatnio opracował spacer szlakiem katastrof i egzekucji, ale najnowsza książka będzie inna. Z Andrzejem Kraśnickim jr. pracują nad przewodnikiem – Szczecin dla zakochanych.