Republika Zielonego Przylądka to państwo położone na archipelagu 10 wysp na Oceanie Atlantyckim 620 km od zachodnich wybrzeży Afryki. Kulturalnie jest to rejon, w którym krzyżują się wpływy trzech kontynentów: Europy, Afryki i Ameryki Południowej (głównie Brazylii). Tak więc z pewnością muzyka, która dociera do nas z tych wysp jest co najmniej frapująca. Wywodzi się stamtąd sławna Cesaria Evora, pieśniarka, która już gościła w naszym mieście, oraz nowa gwiazda, którą dopiero poznajemy – Lura.
Lura to postać od początku wzbudzająca sympatię publiczności. Odziana w piękną zieloną suknię, pełna wigoru, bardzo aktywna na scenie, przyjaźnie zwracała się do widzów, używając kilku wyuczonych słów po polsku, ale przede wszystkim porozumiewająca się po angielsku. Tańczyła praktycznie przez cały czas trwania występu, a nawet już po tym jak muzycy odłożyli instrumenty. Nie mogło być jednak inaczej, bo muzyka, którą wykonuje jej pięcioosobowy zespół jest bardzo zrytmizowana, oparta w dużym stopniu na partiach bębnów. W niektórych utworach na scenie towarzyszyło Lurze aż trzech perkusistów. Artystka zapowiadając poszczególne numery opowiadała o ich przesłaniu, przywołując obrazy z Wysp Zielonego Przylądka, wspominając o tradycjach i kulturze tego regionu. Szczególny aplauz wzbudziła jej opowieść o bardzo zmysłowym tańcu Funana.
Bez wątpienia udało jej się bardzo szybko nawiązać świetny kontakt z publicznością mimo, że była to jej pierwsza wizyta w Polsce. Uczyła nas słów kapowerdyjskiej kołysanki, zachęcała do bardziej aktywnego odbioru muzyki (nawet przeprowadziła swoiste warsztaty tańca na scenie z wybraną z publiczności dziewczyną). Nie wszyscy jednak odpowiadali tak żywiołowo na jej słowa. Większość widzów tylko kontemplowała występ z daleka. Niezrażona tym artystka przed wykonaniem ostatniego, w podstawowej części koncertu, utworu (tytułowego z ostatniej płyty „”M`Bem Di Fora”) powiedziała „teraz to już musicie zatańczyć” I tak się stało. Pod sceną zgromadził się tłum kołyszących się widzów. Wtedy atmosfera była już bardzo radosna i gorąca … Wydawało się, że także w czasie bisów będzie trwał ten nastrój zabawy, a tymczasem Lura zaskoczyła chyba wszystkich wykonaniem spokojnego, melancholijnego utworu, w którym towarzyszył jej tylko pianista. Pokazała, że jest wszechstronna vocalistką i także w takim repertuarze radzi sobie doskonale. Następne dwie kompozycje były już powrotem do rytmów, które dominowały w czasie całego występu.
Co ciekawe Lura nie wykonała „Ponciany” – swego największego przeboju z ostatniej płyty, zapewne oczekiwanego przez jej wielbicieli. Ja osobiście uznałbym to za pozytywny fakt, bo świadczy to o tym, że jej muzyka jest tak dobra w całości, że nieważne jakie utwory wybierze, a jej koncert i tak będzie udany.
Komentarze
0