Wspomnienia z dzieciństwa są niemal zawsze smaczniejsze, barwniejsze, wonniejsze niż na przykład wspomnienia z roku ubiegłego.

To w pewnym sensie zrozumiałe. W pewnym, a może i w każdym sensie. Dzieciństwo dopiero odkrywa świat. A gdy się świat odkrywa, odbywa się to zawsze w towarzystwie zdziwienia. Dziecięce perspektywy, to oczywiste, są inne. Z racji wzrostu, a do tego z racji braku doświadczenia. I jeszcze z powodu wiary w czary i w magię…

W dzieciństwie dotyka się magii tak, jak np. dotyka się ściany, płotu, drzewa, lub roweru. Wciąż się jest pomiędzy magią a rzeczywistością. Pomiędzy lub w obu tych rejonach równocześnie.

Stąd łatwość oczarowania, zafascynowania, uwiedzenia dziecka baśnią, bajką, opowieścią; w tych historiach walka ze złem, z przemocą, z niesprawiedliwością, jest jednym z zajęć emocjonalnego, dziecięcego istnienia. Walka ze złem jest potrzebą, obowiązkiem, a zwycięstwo niesie ze sobą radość. Dlatego zwycięstwo z "ciemną stroną świata" powinno się zdarzać często, jak najczęściej. To dodaje sił i wiary, a także sensu dalszej i kolejnym ze złem zmaganiom. Sensu, którego bez dziecięcych baśni trudno w życiu dorosłym się doszukać.

Bajki muszą się dobrze kończyć. Zło powinno zostać zatrzymane, opanowane i wypędzone.

Wśród wielu pozytywnych bohaterów naszego dzieciństwa, Święty Mikołaj odgrywał rolę niepoślednią. Był jak dobro, które zawsze powraca, aby wynagrodzić. Był jak duży, dobry, uśmiechnięty dziadziuś, który przywozi radość, uśmiech i inne, całkowicie namacalne dowody istnienia dobra. Tego dobra, które za górą, za rzeką, za zimnym morzem, trwa przecież i czuwa nad każdym dzieckiem.

Mój święty Mikołaj, Mikołaj z mojego dzieciństwa, przyjeżdżał tramwajem do sali konferencyjnej biura mojego taty. Ten Mikołaj, choć nieco "firmowy", był piękny. Był spokojny, pachnący i cierpliwy. Ten dawny mój Mikołaj sadzał na kolana i pytał o imię. A później prosił o wierszyk lub piosenkę. I miał czas na wysłuchanie, na pochwałę, na pytanie o braciszka, siostrzyczkę, mamę... O marzenia, lub o jedno marzenie główne.

Tamten, mój, dziecięcy Mikołaj, był Przeżyciem. Był oczekiwaniem i spełnieniem. Był nie tylko dodatkiem do świąt, ale tych świąt esencją. Był jakby samym Panem Bogiem, który schodzi do dzieci, aby im wybaczyć, pogłaskać po główkach obdarować upominkiem.

Obserwowałem Mikołaja podczas jego pobytu w jednym z dużych centrów handlowych. Widziałem jak starszemu panu poci się czoło i błyszczy nos. Widziałem jego trzęsącą się nogę, gdy oczekiwał na kolejne dziecko. Miał z pewnością „odsiedziane” kolana, było mu gorąco i na pewno duszno. Był przygarbiony, smutnawy... Nie odzywał się do dzieci, nie pytał je o imię, nie prosił o wiersz lub piosenkę, nie uśmiechał się...Milczał.

Przed Mikołajem stała kolejka złożona z kilkudziesięciu dzieci do których dochodzili wciąż kolejni kandydaci do skromnej, w każdym przypadku takiej samej paczuszki.

Wszystko szło jak przy taśmie produkcyjnej: dziecko - paczuszka od Śnieżynki - kolanko Mikołaja - krzyk spoconego fotografa nakazującego uśmiech - spędzenie dzieciaka ze sceny - karteczka z adresem firmy fotograficznej dla rodzica…

I następne, następne… Uśmiech, uśmiech! W dół patrzymy i na lewo! Dobrze – szybciej proszę!  

Maluchy, zdezorientowane i przestraszone, popychane i ofukiwane, brały swoje upominki i z wyraźną ulgą rzucały się na powrót w ramiona rodziców.
Dzieci zaliczały Mikołaja, Mikołaj zaliczy umówioną gażę, fotograf sprzeda zdjęcia, centrum handlowe zbierze punkty za dobrą organizację imprezy.
Wszyscy będą szczęśliwi.

Tylko baśń się rozpłacze.