Sklep spożywczy Żabka, dyskont Biedronka, hipermarket Carrefour. Kolejka do kasy. Gorączka jak w pralni. Za mną kilka osób. Przede mną babuleńka z butelką oleju i cukrem w koszyku. Leje mi się za kołnierz, koszula lgnie do pleców, pomimo dezodorantu czuję „świnię” pod pachami. Wyjść, wyjść już ze sklepu, złapać czołem jakiś powiew, wejść do bramy i otworzyć chłodną colę. No babciu, wystawiaj z koszyka, wystawiaj…

Dzień dobry – dziewczyna w kasie uśmiecha się do oleju. Torebkę podać?

Nie, dziękuję - szepce babcia. Mam swoją. Zanim podniesie oczy na kasjerkę, zakupy są policzone.
Babcia sięga po portmonetkę. Ile tam do płacenia?

7, 21 – skanduje kasjerka. Drobne proszę.
Drobne? – kobieta grzebie we wnętrzu starej sakiewki, mruczy coś do siebie oblizując usta.
Niech pani się przesuwa i nie blokuje. Są inni klienci – poucza kasjera. Babcia w jedną rękę chwyta olej a drugą stara się utrzymać w dłoni portmonetkę.

Ma pani drobne czy nie? – denerwuje się dziewczyna. Unosi szeroką pupę z siedzenia, wachluje się przez chwilę „Wysokimi obcasami”, wreszcie wyciąga łaskawą dłoń w stronę staruszki - pani pokaże, ja znajdę. Babcia podaje jej portmonetkę i stara się zapakować do torby olej. Ręce jej drżą. Pewnie czuje się winna. Plastykowa butelka wysuwa jej się z dłoni i toczy po podłodze.
- Niestety, nie ma pani jedno-  ani dziesięciogroszówki. Kasjerka otwiera szufladkę i sięga po „swoje” monety. Wydaje staruszce z dziesiątki.

Dzień dobry, nie potrzebuję reklamówki i nie mam drobnych – staram się oszczędzić czas kasjerki, choć w saszetce noszę od kilku dni całą garść bilonu.  Nie chce mi się wyciągać drobniaków, nie chce mi się grzebać w torbie, nie czuję się zobowiązany do „wspomagania” kasjerki drobnymi. Mam to po prostu (przepraszam za po prostu) w dupie.

Sprzedawczyni obsługuje mnie w milczeniu. Nadąsała się. Pakując zakupy słyszę jak po chwili ponownie włącza przerwane nagranie: Dzień dobry… torbę podać? Drobne proszę.. Widzę też starszego, steranego libacjami pana, który wyciąga do kasjerki dłoń – pani se wybierze – proponuje. Kasjerka wydzióbuje mu z ręki drobne monety. Nie widzę wnętrza ręki mężczyzny, ale wyobrażam sobie, że jest spocona, że pot gromadzi się na dnie dłoni i monety utaplane są w aldehydzie octowym.
Faceta może to iskanie jego dłoni przez młodą kasjerkę nawet i rajcuje, ale ona…? Patrzę jej w twarz – jest spokojna, znudzona nawet. Przyzwyczajona – myślę sobie.

Znajoma opowiadała mi niedawno jak weszła do jednej drogerii i tam zaproponowano jej, aby rozmieniła w sąsiednim sklepie 50 zł, ponieważ „nie mają w kasie drobnych”. Propozycja padła ze strony kasjerki, przy czym jedna z pracownic, która prowadziła ze sprzedawczynią pogawędkę na temat ostatniej, mało udanej imprezy, poczęła mojej znajomej tłumaczyć jak dojść do sklepu, w którym drobne rzekomo są. To niedaleko – objaśniała - tuż za rogiem. Przejdzie pani kilka kroków i zapyta. Tam w kasie siedzi taka miła, młoda czarnulka.

Oczywiście po chwili pracownica sama poszła po drobne. Przeprosiła nawet.  Nie wszyscy jednak są tak asertywni.  

Sprawdziłem. W mojej dzielnicy (Obr. Stalingradu, Śląska, Wojska Polskiego) w 8 z 10 odwiedzonych sklepów poproszono mnie o drobniaki. A niekiedy prośba ta brzmiała niemal jak żądanie.   

Pytam: co za moda, jaki zwyczaj, który przepis pozwala kasjerkom by molestowały nas o drobniaki? Dłubanie w kieszeni, w torbie, w portfelu wmomencie, gdy trzeba się szybko zapakować, gdy ludzie z tyłu napierają a z kosza sypią się wiktuały, a także podsuwanie kasjerce dłoni lub portfela aby sobie w bilonie „podłubała” jest denerwujące i – chwilami – poniżające. Nie usprawnia to też z pewnością pracy sklepu, wywołuje napięcia i rozdrażnienia.

Z formalnego punktu widzenia wymaganie od klienta drobnych jest nieuprawnione.

Nie dajmy sobą pomiatać. Nośmy na szyjach plakaty z napisem „NIE MAM DROBNYCH”, albo reagujmy jak mój znajomy, który na pytanie: „ma pan drobne?” zwykł odpowiadać: „mam, a pani?”.
Bo oni kurna drobne mają! A jak nie mają, to ktoś im je do kasy w foliowym woreczku przyniesie.
Bo oni muszą mieć swój bilon.
Niech nam naszymi drobniakami zadów nie zawracają.

Przyznam, że wolę zostawić kasjerce te 2-5 groszy więcej, niż grzebać po karmanach i wysupływać z torby resztki zaśniedziałego bilonu. Wolę do sklepu wejść z uśmiechem i z tegoż sklepu uśmiech wynieść. Każde oczekiwanie, przedłużanie, guzdranie się przed kasą do szału mnie niemal doprowadza. Mogę ugryźć, kopnąć, tłustym dowcipem ladę ubabrać. Bowiem…

… Inaczej czeka się z paczką popcornu na fotelu w poczekalni kina Helios a inaczej w kolejce do kasy pobliskiej Biedronki.

To są inne interwały czasowe. Inne emocje.Poza tym nie ma już (w każdym razie w moim sąsiedztwie) takich sklepów, w których przystawało się na pogaduchy ze sprzedawczynią.Tam wyjęcie drobnych było niewymuszoną uprzejmością, ba – przyjemnością nawet.

Tak jak już nie ma miłych, rozgadanych fryzjerów. Są smutni wyrobnicy grzywek i milczący podgalacze.

Jeżeli jesteście spoza Szczecina napiszcie, czy i u Was jest taka imperatywna, napastliwa, obsesyjna moda na kasowy molesting bilonowy?   

PS
Mam całą stówę. Wyjdę po sól naprzeciwko.
No, może jeszcze kupię piwo.